To zestawienie miało się ukazać już wiele dni temu, ale na drodze stanęło mi zapalenie ucha (jeszcze niewyleczone), więc przepraszam za zwłokę. Słowem wstępu dodam tylko, że wyłonienie najlepszych zagranicznych albumów minionego roku nie sprawiło mi jakichś wielkich problemów. Światowy rynek muzyczny w 2023 dał tyle dobrych albumów, że całe to zestawienie wymieniam wręcz z pamięci. Jedyne co mnie tu ograniczyło, to swój własny pomysł, by zmieścić się w maksymalnie piętnastu pozycjach. Ale wszystkie płyty które wymieniam niżej – zarówno w ławce rezerwowej jak i TOP 15 – miały miejsce w moim sercu (oraz w uszach) w 2023 roku.
Ławka rezerwowych
Te albumy z 2023 którym w mojej opinii niewiele brakowało do miana tych najlepszych, w kolejności alfabetycznej:
Hannah Diamond – Perfect Picture
Janelle Monae – The Age Of Pleasure
Kelela – Raven
Kesha – Gag Order
Lana Del Rey – Did you know there’s a tunnel under Ocean Blvd
Miley Cyrus – Endless Summer Vacation
Raye – My 21st Century Blues
Westerman – An Inbuilt Fault
Yeule – Softscars
Yo La Tengo – This Stupid World
Dobra, to oto przedstawiam 15 najlepszych zagranicznych albumów 2023. Kolejność losowa.
Caroline Polachek – Desire, I Want To Turn Into You
Od momentu premiery w Walentynki wiedziałem, że będzie to jedno z największych dzieł roku. Caroline Polachek to niemal self-made artystka, która na tym albumie zdecydowała się wrzucić wszystko co jej muzycznego przyszło do głowy – od synth-popu po latino i dudy – i przecedzić przez swoją wrażliwość. A ta jest mocno, że tak ujmę, eteryczna i awangardowa. Dla mnie, Desire I Want To Turn Into You jest po prostu albumem bez wad.
Boygenius – The Record
W kategorii „gitarowe granie” nie urzekli mnie zmęczeni życiem panowie z Metalliki (72 Seasons nie jest złe, tylko zwyczajnie przeciętne), ani też panowie z Foo Fighters (But Here We Are jest dla mnie wręcz przeźroczyste). Zrobiły to trzy drobne panie. Lucy Dacus, Julien Baker i Phoebe Bridgers rozumieją, że nie trzeba się wydrzeć i – za przeproszeniem – napierdalać w struny, by twój gniew i twoje pragnienia wybrzmiały wyraźnie. The Record to soczysty, klasyczny indie rock, gdzie głosy dziewczyn i mnóstwo gitar tworzą wręcz intymny, piękny klimat. I jest w tej intymności mnóstwo mocy.
Jake Shears – Last Man Dancing
Jeśli tak jak ja poczuliście, że Kylie Minogue i Troye Sivan nie dostarczyli dobrej „gay party”, to zawsze możecie iść do człowieka, który na robieniu house-popowo-pride’owej imprezy zjadł zęby. Wokalista Scissors Sisters na Last Man Dancing robi zasadniczo to samo co w macierzystej formacji, ale to żaden zarzut. Pełno club, dance i house’u, ejtisów zmieszanych z nowoczesnością, gościnnie m.in. Kylie Minogue i Big Freedia, a z głosu Jake’a czuć autentyczną radość – ogólnie klimat jest niczym na najlepszym tanecznym afterparty po Paradzie Równości. Czysty hedonizm i niczym nieskrępowana zabawa.
Roosvelt – Embrace
Zasadniczo ten sam przypadek co wyżej wymieniony Shears – niczym nieskrępowana dance-clubowa zabawa. Różnica jest jedynie w bardziej organicznym brzmieniu, które mnie tak osobiście mocno przyciągnęło do Roosvelta juz przy jego poprzednim albumie (Polydans trafiło u mnie na listę najlepszych 2021). Marius Lauber – bo tak się w rzeczywistości nazywa – rzuca nas w Embrace na parkiet do złotej ery lat 80. gdzie gęsto sączyły się basy i synkopy. I nie, tu nie czuje się nostalgii skalkulowanej na zarabianie na sentymentach. Roosvelt wie jak to robić z klasą i przebojowo. Odpalcie, a sami się przekonacie. Do kompletu brakuje mi już tylko żeby go zobaczyć i usłyszeć na żywo. I czuć te basy na własnej skórze.
Christine & The Queens – PARANOIA, ANGELS, TRUE LOVE
Rzecz z gatunku „skup się i słuchaj, a zostaniesz nagrodzony”. Bo Christine tu nie zna litości – PARANOIA, ANGELS, TRUE LOVE to trwająca półtorej godziny podróż przez meandry awangardowego popu, r’n’b, soulu i nawet poezję śpiewaną (bo sporo tu gadania, może nawet za dużo dla niektórych). Fakt, momentami wybija się tu megalomania godna Prince’a. Ale ja osobiście słyszę w tym potrzebę maksymalnej ekspresji, której inaczej się ująć nie da jak w takiej formie mocno narracyjnej. U artysty mocno związaną z bólem po stracie matki oraz swoją tożsamością płciową (Chris jest osobą niebinarną, posługującą się częściej męskimi zaimkami). Uwielbiam kiedy artysta mnie zmusza do odkrywania kolejnych warstw. Christine robi to doskonale.
Paramore – This Is Why
OK, bądźmy szczerzy – nawet gdyby cały świat olał ten album, to u mnie cokolwiek od tego zespołu trafia od razu na listę najlepszych. Oczywiście, że nie jestem obiektywny, w końcu to jeden z najważniejszych zespołów mego życia. Ale tutaj świat jest ze mną zgodny – Hayley Williams z zespołem stworzyli jeden z najlepszych rockowych albumów minionego roku. Po więcej zapraszam do mojej recenzji.
The Kills – God Games
Jeden z tych powrotów 2023, który zelektryzował mnie najmocniej. Alison Mosshart i Jamie Hince nie spieszyli się z wydawaniem czegokolwiek nowego, a podobno zaczęło się od nagrań, które James miał zrobić na swój poboczny projekt… po czym zdał sobie sprawę, że brzmią jak The Kills. Pełno gitar brzmiących czasami grunge’owo, momentami jest wręcz stonerowo, a partie perkusji mają niesamowicie hipnotyzujący vibe. No i oczywiście ten niesamowicie hipnotyzujący głos Alison, którego chyba brakowało mi najmocniej. Mój bilet na koncert w Warszawie już czeka.
Algiers – Shook
Idee punka są dziś równie aktualne co w latach powstania tego gatunku – a może nawet i bardziej w obliczu m.in. tragedii w Ukrainie i Gazie. Zmieniły się jedynie środki przekazu i trzeba umieć je dostosować. Co Algiers doskonale wiedzą. Shook to punkowe hasła i ostre gitary z industrialnym hałasem, wpływami afrofolku i hip-hopu, a nawet jazzem, gospel i R’n’B. Wiem, że opisowo wygląda to jak bajzel – ale poniekąd na tym polega punk. Na bałaganie, ale kontrolowanym i spójnym z tym co zespół ma do powiedzenia. A mówi sporo i to bardzo ważnego. Shook to album przy którego brzmieniach można rzucać koktajle Mołotowa.
Everything But The Girl – Fuse
Żeby wrócić z czymś takim po 24 latach, to trzeba mieć niezły tupet. I też nie mieć nic do stracenia. Ben i Tracey na pewno nie mają. Bo wrócili bez trzaskania radiowych hitów, a zamiast tego wzięli się w ambitniejszą elektronikę, kierującą się bardziej w downtempo, trip-hop, a nawet jazz. Jasne, znalazło się tam miejsce na parę rzeczy do tańca (singlowe Nothing Left To Lose lub No One Knows We’re Dancing), ale przy Fuse częściej będziecie rozmyślać nad błędami własnego życia niż łamać kończyny w klubie. Ale jeszcze im za to podziękujecie i zechcecie więcej
Feist – Multitudes
Kiedyś o tym albumie mówiłem, że Feist mi przyjebała prostotą i w zasadzie mogę to tu powtórzyć. Artystka na Multitudes rzuca nas najbardziej intymne rejony swej wrażliwości, śpiewając o tak skrajnych rzeczach jak życie i śmierć – wszystko to w konsekwencji odejścia jej ojca oraz adpotowania pierwszego dziecka. W dorobku Feist jest to rzecz która w ogólnym założeniu stoi daleko obok jej poprzednich płyt, ale potrafi być im też tak samo bliska w szczerości artystki. Powinniście być od niej uzależnieni, mocno polecam.
Arooj Aftab, Vijay Iyer & Shahzad Ismaily – Love in Exile
Płyta trudna, długa, ale wynagradza to pięknem. Arooj Aftab z Shahzadem Ismailym oraz Vijay Iyerem rzucają nas w świat „world music” (interpretujcie to jak chcecie) spokojnymi, ale zarazem majestatycznymi kompozycjami, przy których wokal Arooj płynie ze słuchaczem. To nie jest łatwa muzyka, do słuchania w tle. To dzieło, do którego trzeba podejść z otwartą głową i skupieniem. Ale jak wcześniej wspomniałem – wynagradza nam to pięknem.
The Hives – The Death Of Randy Fitzsimmons
2023 był dla mnie (i chyba dla całej branży muzycznej w ogóle) rokiem epickich powrotów dla wielu artystów/kapel po długich latach chudych. Rolling Stones, Lech Janerka, Peter Gabriel, Everything But The Girl i The Hives. Szwedzka ekipa z nowym albumem brzmi tak, jakby od ostatniego albumu The Hives minął maksymalnie rok, a nie cała dekada (jeszcze trudniej w to uwierzyć jak się ich zobaczy na żywo)! Ta grupa 45-latków ma w sobie niesamowity ogień. The Death Of Randy Fitzsimmons to rasowy garage-punk, który powinien być podręcznikiem dla wszystkich debiutujących rockowych kapel. Tak, te „dinozaury” wciąż umieją dać czadu.
Olivia Rodrigo – Guts
Słyszeliście tę teorię spiskową, że Avril Lavigne umarła w 2003 roku, a od tamtej pory zastępuje ją sobowtór? Słuchając Guts aż trudno nie dopisać do tego faktu, że Olivia Rodrigo urodziła się dokładnie w 2003 i mogłaby być zreinkarnowaną Lavigne… Dobra, żarty na bok. Każde pokolenie musi mieć swego teenage angsta i nie byłbym zły, gdyby nim teraz została Olivia. Która doskonale kuma jakie są rozterki młodziaków i wie, że najlepiej je ubrać w przebojowy pop-punk, którego nie powstydziłyby się nawet Joan Jett czy Courtney Love. A po więcej zapraszam do mojej recenzji.
The Rolling Stones – Hackney Diamonds
Premiera tego albumu była dla mnie jedną z największych atrakcji urodzinowych. Jagger, Richards i Wood do spółki z m.in. Paulem McCartney’em, Lady Gagą, Stevie Wonderem i Andrew Wattem udowodnili, że wciąż mają w sobie mnóstwo ognia. I wcale nie zamierzają się uspokoić mając 80 lat na karku! A po więcej w mojej recenzji.
Barbie The Album
Miejsce trochę pozakonkursowe, bo soundtracki jakoś nie pasuje mi stawiać obok „zwykłych płyt”. Ale ten rok był popkulturowo tak zdominowany przez słynną lalkę, że zignorowanie tego albumu byłoby błędem. Zwłaszcza że jest tam pełno co najmniej świetnych piosenek. Barbie The Album jest zbiorem doskonale dobranym zarówno pod kątem przebojowości, artystów zaangażowanych w projekt (od Dua Lipy i Billie Eilish po Haim i Tame Impala), jak i świetnego songwritingu. Fakt, że muzyka z Barbie zdobyła łącznie aż 12 nominacji do tegorocznych Grammy mówi za siebie. I piszę to wszystko z perspektywy osoby, która wciąż nie obejrzała tego filmu. Nie wiem czy muzyka dobrze działa w filmie. Ale wiem, że Barbie The Album świetnie działa jako osobny muzyczny byt.
I tym oto zestawieniem zamykam cały 2023. Od teraz już tylko nowe.
A zważywszy na to, że w 2024 mają się ukazać nowe albumy od Gossip, Haim, Duy Lipy, Billie Eilish, Green Day, Bring Me The Horizon, Ariany Grande, Bleachers czy FKA Twigs… no to zapowiada się rok równie gorący muzycznie co poprzedni!