Raport o stanie świata – Paramore „This Is Why”

Raport o stanie świata – Paramore „This Is Why” post thumbnail image

Próba oceniania albumu swego ukochanego zespołu to najbardziej niewdzięczna rzecz bycia dziennikarzem muzycznym. Zwłaszcza takiego zespołu, w którym od samego początku czułeś jak z tobą rezonuje i mówi ci „hej, jestem tu dla ciebie”. A potem widzisz i słyszysz jak z tobą dojrzewa. Jak razem przechodzicie przez życiowe perturbacje, a oni swoją muzyką dają ci odpowiedź na wszystko. Dla mnie to właśnie jest Paramore. This Is Why jest kolejnym ugruntowaniem tego rozwoju, który przechodzę z tą kapelą od lat nastoletnich. Równocześnie z ich własnymi demonami.

Jednak nawet do swoich najukochańszych kapel ma się jakieś oczekiwania. Ja zacząłem je mieć po pierwszym głośnym rozpadzie, kiedy z zespołu odszedł główny kompozytor i autor riffów Josh Farro, więc – chcąc nie chcąc – ewolucja brzmienia musiała nadejść. Byłem ciekaw jak to się sprawdzi, kiedy stery przejmie Taylor York. I ta ewolucja kapeli Williams ani myślała stanąć w jakimś jednolitym punkcie. Były eksperymenty z elektroniką, funkiem, popem, shoegazem, rockiem progresywnym. Ale żeby na dobre oswoić się z jedną stylistyką? Nic z tego. Tylko poprzedni album After Laughter okazał się jednorazowym „skokiem w bok”, w którym mocno polubili się z synthami i brzmieniem funkowym. Bo This Is Why to kolejna zabawa stylami. Ale tym razem znacznie agresywniejsza od poprzednika.

Ale wracając do tematu oczekiwań. Chciałem od Paramore progresu. I go wciąż dostaję.

Pierwszy singiel był niezłą zmyłką – utwór tytułowy to swoista kontynuacja kierunku obranego na After Laughter; trochę synthów, trochę popowego feelingu. Ale kiedy wleciało The News, to musiałem kilka razy sprawdzić czy to na pewno właściwy zespół. Bo takiej agresji nie było w Paramore nawet za czasów Ignorance i Misery Business. I te dwa single idealnie dały do zrozumienia, jak mocnym rollercoasterem będzie cały album.

Bo nie mamy tutaj co prawda skakania po stylach jak na „self-titled” z 2013, ale lawirowanie pomiędzy post-punkiem, new-wave i alt-rockiem jest tu umiejętnie wyważone. Taylor York idealnie wie kiedy potrzeba solidnego gitarowego mostka i kiedy lepiej sprawdzi się klawiszowy wstęp, a Hayley Williams z utworu na utwór zmienia pomysł na swój wokal – raz jest na granicy krzyku, gdzie indziej na „groźnej” szeptance. I mimo groźnego nastawienia przetaczającego się przez cały album, potrafili uczynić ten mrok nośnym – czego przykładem są singlowe C’est Comme Ça i Running Out Of Time oraz nieco spokojniejszy, ale solidnie rozkręcający się Figure 8. Zaś kończące Thick Skull (które podobno powstało jako pierwsze z myślą o albumie) to zamykacz, którego nie powstydziłoby się chociażby Yeah Yeah Yeahs.

Paramore gdzieś od czasów swojego „self-titled” ma taktykę przywalania mi w twarz. I to bez najmniejszej subtelności, nieważne czy mówimy o warstwie muzycznej, czy tekstowej. Ta druga z albumu na album jest coraz bardziej gorzka. Jednak o ile na wcześniejszych krążkach – zarówno zespołu jak i solowych albumach Hayley – teksty rzucały nieco optymizmu i nadziei, tak na This Is Why nie ma zmiłuj. Jesteśmy na skraju przepaści i oni nie zamierzają ci udowadniać, że jest lepiej. C’est Comme Ça to w zasadzie dosłowny zapis z sesji u psychiatry, The News o przebodźcowaniu informacyjnym i doomscrollingu, Liar o trudnej sztuce kochania, Crave o wychodzeniu z depresji, Thick Skull o życiu z syndromem oszusta, utwór tytułowy o internetowym hejcie.

Czy jestem w stanie obiektywnie ocenić ten album? Jasne, że nie! A przynajmniej nie teraz. Nie w sytuacji, kiedy jestem bliski własnego załamania i wypalenia zawodowego, przeciążony nadmiarem obowiązków i pełny chęci na rzucenie wszystkiego w kąt. Na co Paramore wchodzi całe na biało z This Is Why mówiąc do mnie „mamy tak samo”. Tak jak to robiło przez cały czas odkąd ich pokochałem.