Teenage angst pokolenia Z – Olivia Rodrigo „Guts”

Teenage angst pokolenia Z – Olivia Rodrigo „Guts” post thumbnail image

Swoim debiutem nie brała jeńców na listach przebojów, rozdaniach nagród i wiralach na TikToku. Zasadniczo już od momentu premiery jej pierwszego singla w 2021 z miejsca narodziła się gwiazda, która jeszcze ukończeniem osiemnastki zawładnęła sercami zarówno swoich rówieśników jak i starszych słuchaczy. Chociaż sam należę do tych, których debiut wokalistki nie ujął wyjątkowo mocno, tak obserwowanie tej kariery sprawia mi pewną przyjemność. Bo progres jaki Olivia Rodrigo zaserwowała na swoim drugim albumie sprawił, że w trakcie pisania recenzji zdecydowałem się na zakup winyla.

O ile debiutancki Sour cechowała dziewczęca niewinność i drobna naiwność z czasów gdy artystka jeszcze była niezbrukana życiem na świeczniku, tak Guts – zgodnie z tytułem – jest dla Olivii wywróceniem na drugą stronę swoich wnętrzności i momentami bardzo dosadną opowieścią o dorastaniu. Zaznaczmy – adresowaną przede wszystkim do rówieśników artystki, którzy zmagają/zmagali się z niedopasowaniem społecznym, licealnymi problemami sercowymi i wkurzeniem na świat. Dlatego nie dziwi, że Guts jest bardziej punk-popowy od poprzednika. Tak jak w liceum wszyscy wkurzeni na cały świat zasłuchiwaliśmy się w blink-182, Green Day’u czy Avril Lavigne, tak Rodrigo napisała o tym piosenki w tym stylu.

Żeby nie było, nie jest to dla Olivii nowe pole muzyczne – singlowe brutal i good 4 u z debiutanckiego longplay’a cechował właśnie taki klimat teenage angsta. Na tamtym albumie były jednak rodzynkami na tle rozmarzonej pop dziewczyny zakochanej w Taylor Swift. Na Guts Olivia już nie pretenduje do bycia copypastą swej dawnej idolki, za to z powodzeniem kształtuje własną tożsamość. A ta się tworzyła swoim tempem przez dwa lata bardzo intensywnej kariery. Tak samo intensywne – i co najważniejsze, bardzo równe – jest Guts. Tak jak narzekałem, że Sour brak własnego charakteru, to o drugim albumie tego już powiedzieć nie mogę.

A najlepsze, że pierwszy singiel vampire nie zwiastował wcale takiej wolty. To jeszcze był całkiem bezpieczny wybór w nastroju emo-popu ery lat 2000. Za to kolejny bad idea right? to już Avrilowanie na pełnej. I to ten singiel okazał się bardziej proroczy dla klimatu całej płyty, gdzie Olivia wyrzuca z siebie wszystkie małoletnie nerwy pod punk-popową gitarę.

Lata 90-2000 ścielą się tu gęsto. Przykłady? ballad of a homeschooled girl czy pretty isn’t petty muzycznie nie powstydziłyby się Courtney Love grająca w Hole czy nawet Pixies. get him back! z nośną rapowanką Olivii, której klimat kojarzy mi się z The Offspring (nie wiem czemu, nie pytajcie!), zapewne lada moment dostanie teledysk i zostanie wysłane do radiostacji. Z kolei love is embarrasing to już rasowy pop-rock wczesnej ery Disney Channel, ale taki które słucha się bez uczucia żenady. A fani tej młodszej Olivii może usłyszą ją w lacy oraz teenage dream.
Przy czym pod kątem tekstów jest tak samo jak na Sour, ale na Guts te same nastoletnie problemy ubrane są w tak dobre dźwięki, że daruję sobie psioczenie na tematykę. Bo tym razem wszystko idealnie ze sobą współgra.

Sama artystka poczyna sobie coraz śmielej ze śpiewem, co bardzo szanuję. Doskonale pamiętam jak pierwsze telewizyjne występy Olivii z driving license były bardzo ostrożne, ale dwa lata doświadczenia zdecydowanie wyzwoliły w niej odwagę do wykrzyczenia nerwów leżących na nastoletnim sercu.

Skrótowo mówiąc: test drugiej płyty zdany na piątkę. Do wyprzedawania stadionów jeszcze długa droga, ale jeśli jakikolwiek promotor zdecyduje się zaprosić Olivię Rodrigo do Polski, to bez wahania pójdę. Słuchanie tego buntu sprawia mi dużą przyjemność, nawet jeśli lata teenage angstu mam daleko za sobą.