Najlepsze polskie albumy 2024

Najlepsze polskie albumy 2024 post thumbnail image

To będzie jedno z tych zestawień rocznych, które w oczach wielu ludzi postawi mnie za hipstera, a w innych za dziwaka. Bowiem mnie Kasia Sochacka nadal nie rusza, Daria ze Śląska tym razem nieco zanudziła, Nosowska wciąż mnie trzyma na dystans, wychwalony przez krytykę duet Matylda/Łukasiewicz był mi zupełnie obojętny, z polskim rapem jestem wciąż na bakier, a Zalewski to mnie wręcz wkurzył swoim ostatnim albumem. Chyba tylko jedna pozycja mi się pokrywa ze zdaniem ogółu, a tego też pewien nie jestem. Czyli oto moje zestawienie najlepszych polskich płyt 2024 roku.

LISTA REZERWOWA

czyli ta zgraja, której niewiele brakowało do bycia najlepszymi – ale je również polecam!
Człowiek – Szum: za wyśpiewanie tego, co wszystkim nam chodzi po mózgu w dźwiękach, których nie każdy zrozumie.
Czechoslovakia – Sunny & Loud: za wypuszczenie jesienią najbardziej słonecznej płyty roku.
Izzy & The Black Trees – Go On, Test The System (EP) za nieustanne udowadnianie, że można robić kalifornijski rock nad Wartą.
Kapela ze Wsi Warszawa & BASSałyki – Sploty: za ciągle odczarowywanie polskiego folkloru i przywracanie go do chwały.
Ania Szlagowska – Pierwsza płyta: za bardzo przyzwoity debiut dający wiele nadziei na przyszłość. Czekam na więcej.
Hoszpital – Kowerkot: za piękne opowieści o walce dorosłości z dzieciństwem.
Justyna Steczkowska – Witch Tarohoro: za ciągłe poszukiwania muzyczne. Bo mogła już dawno osiąść na laurach, a tego nie robi.
DIMoN – Doskonale: za stworzenie prawdopodobnie pierwszej polskiej rockowej płyty o miłości męsko-męskiej. I to jeszcze tak dobrze opowiedzianej tekstowo.
poimprezka – poimprezka: za tego kaca moralnego.
Decadent Fun Club – Oko: za robienie własnej roboty oglądania się na obecne trendy.
Shagreen – Almost Gone: za amerykański industrial made in Polska.

Dobra, to pora na właściwą 13-tkę najlepszych – moim zdaniem – albumów 2024.
Kolejność przypadkowa.


Iwona Skv – 1986

Wiedziałem, że to będzie dobry album. Skąd? Nijak. Po prostu wiedziałem, że Iwona po tylu latach nie dostarczy byle-czego. W końcu nie poszła z tym do majorsa lub wytwórni, która kazałaby jej robić coś pod dyktando. Więc mogła bez krępacji śpiewać o kobiecej miłości, koleżankowaniu się, seksizmie i romantyczności pod analogową i mocną elektronikę (moja recenzja).


didi – mess

Wzięło z zaskoczenia i przykleiło się. Nie znałem człowieka, algorytm kazał słuchać. I tym razem miał rację. Album pełen wysokich i zaskakujących wokaliz ubranych w zaskakująco dojrzały pop. I oczywiście, niesamowicie nafaszerowany emocjami, a to jest coś co ja uwielbiam najmocniej. Kolejne potwierdzenie że najciekawsze rzeczy chowają się w niezależnych wytwórniach! didi, trzymam za ciebie wszystkie kciuki!


Lotta – KOI-4427.01

Mamy hyperpop w Polsce? Pewnie, że mamy! I pewnie będzie go jeszcze więcej po sukcesach Charli XCX, ale zdecydowanie Lotta (Karolina Pielesiak, przez niektórych pamiętana z YouTube’owego projektu Szparagi) z debiutanckim albumem jest pierwsza na dużą skalę i z niej będą naśladować kolejni. Autotune i modulacje głosu podkręcone do przesady? Są. Teksty na zmianę kąśliwe i żartobliwe? Są. Melodie czerpiące garściami z popu, dance, elektroniki i nawet eurodance? Są. Nic więcej nie trzeba. Może tylko dobrych perfomance’ów z tym materiałem. Dziewczyno, dawaj jak najwięcej.


Marek Niedzielski – Zabawa mistrzów

Gdyby na okładce stało napisane „Kortez”, byłyby z tego platynowe płyty i wielkie hale. Ale jest napisane nazwisko Marka Niedzielskiego, więc musicie odkryć ten album sami. A powinniście to zrobić jeśli potrzebujecie męskiej czułości opowiedzianej dobrymi gitarami. Tak najkrócej mogę opisać Zabawę mistrzów. Niby jest leniwie, niby jest melancholijnie, ale zarazem przyciągająco na wskroś.


Iksy – Ostatni raz kiedy umarłam miałam na sobie letnie ubrania

Najlepszy debiut tego roku. Mówię poważnie. Przede wszystkim za te teksty, które są jak małe poezje. Wokalistka Agata pisze i śpiewa o życiu, w którym bardziej myślimy o innych niż o sobie samym. O tym jak kształtują nas nasze niepowodzenia, traumy, nieszczęśliwe związki i niezrealizowane plany. Muzycznie skacząc po nastrojach – od melancholijnego popu do pełną energii elektronikę – Iksy piszą swojaki portret dzisiejszego millenialsa. I robią to wspaniale.


Coals – Sanatorium

OK, czy możemy wreszcie ich wpisać na listę światowego dziedzictwa UNESCO? Bo nie znam innego polskiego zespołu który tak przystępnie i niecodziennie zarazem łączy w sobie dream pop, elektronikę, estetykę rave’ową, drum’n’bass i breakbeat. Jedyne co uniemożliwiło im podbicie całego świata to napisanie tego krążka w całości po polsku. Ale to jedynie im wyszło na dobre, bowiem teksty Kachy o nastoletniej nostalgii i przemijaniu życia dzięki temu uderzają mocniej. Ten duet chyba jako jedyny umie zaspokoić zarówno muzycznych nerdów jak i słuchaczy Radia Eska. Kacha i Lucassi to nasze dobro narodowe, bez dyskusji.


Pola Chobot & Adam Baran – Burza

Nie spodziewałem się, poważnie. Poprzedni longplay tego duetu mi przeleciał beznamiętnie, więc do Burzy nawet oczekiwań nie miałem. A tu niespodzianka, bo ten duet rozwija się wspaniale w stronę bardziej intymnego i wręcz garażowego grania. Ten oniryczny wokal Poli wreszcie zaczął pasować do tych surowych aranży, cały album ma klimat jak z produkcji Hitchcocka – wybucha bomba i napięcie wciąż rośnie. Cel na 2025 – zobaczyć ich z tym na żywo.


Oxford Drama – The World Is Louder

Wyobrażam sobie, że biją się o nich wielkie wytwórnie i gwiazdy potrzebującego popowego hitu, a oni mają na to wywalone, zachowując wszystkie bangery tylko dla siebie. Bo oni grają dosłownie we własnej lidze. The World Is Louder udowadnia ten duet że umie napisać wszystko: od popowych hitów przez filmowe klimaty po gitarowe letniaczki. Momentami aż trudno uwierzyć, że to polska płyta! Słuchać wyłącznie jako całość od początku do końca.


Sara James – Playhouse

Czekałem na ten album bardzo. Chciałem żeby nasz kraj miał wreszcie godną nastoletnią reprezentację w muzyce. I z radochą oznajmiam – mamy to! Nie chcę siać głupich wyroków, ale mam wrażenie gdyby ta płyta wyszła zrobiona przez zagraniczną wokalistkę, byłoby o niej w cholerę głośno. I tym bardziej nie chcę tu robić porównań, ale Sara jest tu jakby naszą rodzimą Billie Eilish. Obie śpiewają o podobnych rzeczach z podobną wrażliwością. Różnica taka, że Sara nie boi się sięgać w R&B i rap, żeby móc pokazać na ile ją stać wokalnie. Ten album zasłużył na znacznie więcej uwagi niż dostał.


Patrick The Pan – To nie jest najlepszy czas dla wrażliwych ludzi

Najbardziej przyziemny album tego roku? Niewykluczone. Patrick The Pan na swoim zrobił album dokładnie tak jak chciał – z długimi tytułami, bez typowych singli, bez porywających opowieści. Za to zabiera nas do swojego domu, stawia przy stole i opowiada o codziennej szarówce. Ale jak opowiada! Tak, że nie mamy ochoty wychodzić. (moja recenzja)


Renata Przemyk & DAGADANA – Vera to ja

Poprzedni album Renaty z premierowym materiałem mocno podzielił publiczność. Sam ledwo pamiętam ten krążek sprzed 10 lat. Vera to ja to niejako powrót do bardziej lirycznej i folkowej Przemyk – melodie czerpiące ludowych przyśpiewek, wykorzystanie instrumentów etnicznych i wspaniale uzupełniające się z Renatą głosy Dagi i Dany. Panie wyśpiewują historię życia tytułowej Very, w której odnajdzie się niemal każda kobieta. Idee siostrzeństwa, kobiecej solidarności i czerpania z mądrości matek zaklęte w ten koncept-album. Za taką Renatą najmocniej tęskniłem.


Vermona Kids – Keepsake

Wskrzeszony już jakiś czas temu punk-pop nieco dogorywa na głównym nurcie, ale w podziemiu i w małych labelach dalej są kapele wierne jego ideałom brzmieniowym. Nawet nad Wisłą. I jedną z tych kapel jest Vermona Kids, które na Keepsake przypomina nam co się grało w pierwszej dekadzie lat 2000. Klimaty emo, punkowe i hardcore’owe leją się tak gęsto, że aż musimy kilkanaście razy sprawdzać czy nie odpaliliśmy jakiegoś All Time Low czy wczesnego Paramore. Swoją drogą, kiedy kapela Hayley Williams zajedzie do Polski, to już mam dla nich idealny support.


Kamil Pivot – KAM-RAP-POL

Zaprawdę powiadam wam – nie ma innego rapera w tym kraju, który rozumie zwykłego Polaka lepiej niż Pivot. Najpierw wam wyrapował meandry tacierzyństwa (Tato Hemingway – polecam nieustannie!), teraz wskakuje w buty polskiego przedsiębiorcy nazywającego biznes szablonem „imię+specjalizacja”. Stolarz, mechanik, fryzjer – nieważne kto, Pivot potrafi leniwie w nieco funkowych bitach wyrapować o życiu większości z nas. Zamiast jarać się typami w dresach obwieszonych łańcuchami, posłuchajcie tego jedynego rapera który jest najbardziej przyziemny. Pivot, po raz kolejny czapki z głów.


2025?

Po tym jak najbardziej uwiodły mnie te albumy, których kompletnie nie oczekiwałem, to nie wiem czy chcę mieć jakieś oczekiwania od polskiej branży na 2025.
Ale na pewno czekam na nowy materiał od Cool Kids Of Death, których zeszłoroczna EPka narobiła mi apetytu, na powrotny longplay od The Dumplings oraz na kolejny album Karoliny Czarneckiej.
Nie pogardzę też nowym materiałem od Gaby Kulki, Arka Kłusowskiego, Michała Wiraszko i Marii Peszek. Niech Edyta Bartosiewicz da sobie spokój z jubileuszami i napisze coś nowego. Co roku życzę sobie powrotu Julii Marcell.
I jak co roku chcę, żeby polska muzyka mnie wciąż zaskakiwała. Tak jak to zrobiła w 2024, kiedy to najbardziej urzekli mnie ci bardziej nieznani niż wyprzedający wielkie sceny.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *