Umarła Sarsa, niech żyje Marta

Umarła Sarsa, niech żyje Marta post thumbnail image

Gdy osiem lat temu Naucz mnie opanowało polskie radiostacje, a autorka tego hitu debiutowała, to miałem o niej kiepskie zdanie. Tymczasem, w ciągu ostatnich dwóch lata ta artystka postawiła wszystko do góry nogami w swojej twórczości – zmieniła management, wytwórnię, image i, przede wszystkim, środki muzycznego wyrazu. Dziś już tylko z twarzy można poznać tę samą dziewczynę, która przedstawiła się jako Sarsa. Dziś już mówi *jestem Marta i tego się trzymajmy.

Wydane zaledwie półtora roku temu Runostany były już mocnym odcięciem się od estetyki radiowego electro-popu. Marta chwyciła za gitarę, odważyła się nieco mocniej krzyknąć, odsunąć od synthów i – w dużym skrócie – przestać robić radiówki. *jestem Marta jest tego kontynuacją, w której nasza Sar… znaczy się Marta przedstawia się od nowa. I jest to całkiem niezła próba „ponownego debiutowania”. Albo, jak to się mówi w branży, „syndromu drugiej płyty”.

Już pierwszy singiel nagrany ze Zdechłym Osą był mocnym sygnałem odcięcia się Marty od Sarsy. Nieco post-punkowy Balet w swoim charakterze sporo mówi o całej płycie. Chociaż stylistycznie pasuje do niego tylko drugi z duetów na albumie, czyli JPRDL z Roguckim. Ale środki wyrazu zostają na całości. Jak najwięcej gitary, sporo przesterów, a klawisze tylko tam gdzie mamy ballady stricte. Klimatycznie ten album przypomina jakąś wypadkową dawnej Brodki (tej sprzed Sadzy, ale już po Granda) zmieszaną z Comą czy Julią Marcell. Niestety, nie jest to równa płyta – pod koniec krążka tempo nieco siada i ostatnie trzy numery nie są tak wciągające jak pierwsze kawałki. Outro Jaśminu dla mnie mogłoby spokojnie ten album zakończyć.

Czy tutaj „dawna” Sarsa dochodzi do głosu? Nie licząc Prologu, w którym Sarsa kłóci się z Martą o prawo głosu (brzmi trochę schizofrenicznie, ale działa świetnie), to tylko warstwa tekstowa w Cieście i Serce zjem przypominają mi „a, to ona”. I też te konkretne numery mi przypomniały, za co kiedyś nie znosiłem tej dziewczyny. Czyli dziwne składnie językowe, przesadne metafory i gubienie końcówek fraz przy śpiewaniu. A skoro już o tekstach mowa…

Marta w większości tekstów śpiewa/mówi o sobie i drodze jaką przeszła do obecnego momentu. Czyli wciąż tak jak na „debiutantkę” przystało. A przede wszystkim, uwaga… Marta więcej melorecytuje lub wręcz rapuje niżli śpiewa. W paru utworach zwraca się do jakiegoś adresata, ale może to być jej partner, znajomy lub nadal ona sama. Pole do interpretacji jest naprawdę szerokie, co mocno doceniam

Parafrazując klasyka: „Sarsa już dawno tutaj nie mieszka”, za to debiutująca na jej miejscu Marta daje spore nadzieje na przyszłość. Jestem skłonny postawić tezę, że gdyby Marta mogła, to zmieniłaby chętnie nawet pseudonim sceniczny. Jeszcze jedna taka płyta i będziemy mogli jej męki z czasów Naucz mnie rzucić w zapomnienie. Za co trzymam kciuki.

fot. Klaudia Pieczarska

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *