Do 2019 znała go głównie wrocławska ulica, dziś robi duety z Brodką i Sarsą. Zaczął od utworów wrzucanych amatorsko z kumplami na YouTube’a, dziś ma kontrakt z jedną z największych wytwórni w kraju. Jego muzyka to niby rap, ale on sam przedstawia słowami „jebać hip-hop i machanie łapą”. Dlatego musimy pogadać o Zdechłym Osie. I to już teraz. Póki jeszcze jest jaki jest, bo patrząc na krajobraz polskiej sceny – nie tylko rapowej – można zacząć się obawiać kim jest lub kim będzie Zdechły Osa i cały jego anturaż.
Gdybyśmy mieli wyjątkowość Zdechłego Osy ciągle sprowadzać do tego, że „jest inny niż reszta raperów”, to należałoby równolegle wysunąć wniosek, że polska rap scena stanęła muzycznie i wizerunkowo w miejscu. A dobrze wiemy, że to nieprawda. Bo cała wyjątkowość Osy polega w dużej mierze nie na nim samym, tylko na zaufaniu jego labelu. Bo to polski oddział Warnera wykazał się tu największymi „cojones”, jak na wielkiego majorsa. Jako jedna z największych komercyjnych wytwórni w kraju zakontraktowali rapera, który swój najnowszy album zaczyna skandowaniem słowa „dupa” kilkadziesiąt razy. Żeby on jeszcze to robił w ramach jakiejś konwencji komicznej, to pół biedy. Ale on robi to całkowicie szczerze i serio. Osa po prostu robi swoje, a Warner igra z ogniem pozwalając mu na taką wolną amerykankę. I na razie to ryzyko im się opłaca, bo pierwszy album pokrył się Złotem i dostał nominację do Fryderyka, singiel PATOLOVE ma podwójną platynę, a na swoje sceny Osę zaprosiły m.in. SBM Festival, Fest Festival, a nawet Męskie Granie. Szokiem dla mnie było, jak raz Osa wystąpił jako… support T.Love.
Bo Osa nie jest w tym swoim pojebaństwie jakimś ekstremem muzycznym czy nawet nowością rynkową. Estetyka artysty nie jest wcale daleka od nagrań takich kapel jak Flapjack czy Sweet Noise, a nawet pierwszych płyt Kazika Na Żywo. Różni je tylko filtr swoich czasów i może odrobinę większa chęć do przeklinania. W Polsce rapcore i jego pochodne z podziemia wychodziły na krótko, by potem jego wykonawcy odwieszali karierę na kołek lub łagodzili brzmienie na bardziej przystępne mainstreamowi, który – co czas wielokrotnie pokazał – szybko się nudzi takimi niecodzienymi mieszankami. Zdechły Osa wciąż siedzi wygodnie w tej hardkorowej szufladce, przyszłość pokaże na jak długo.
Na sam początek debiutanckiego legalu pt. Sprzedałem dupę Osa mówi wprost: „Nie nazywaj mnie kurwa raperem, bo od raperów mnie dzielą lata świetlne”. I trudno się z tym nie zgodzić. Rapowanie jest dla Osy tylko narzędziem, bo takie ma wyłącznie do dyspozycji. Jestem przekonany, że gdyby chciał lub umiał śpiewać, to wolałby się wydrzeć do mikrofonu wzorem Dezertera (na albumie jest ładne nawiązanie do legendarnej kapeli). Zwłaszcza jak doszły mnie plotki, że Osa potrafi… grać na gitarze. Sama produkcja też jest w takim buntownicznym duchu – miejscami chaotyczna, inspirowana zarówno trapem jak i grunge’m czy punkiem. Jedyne co kładło sporo numerów jest ówczesne nieobycie Osy i jego producentów (w większości koledzy z undergroundu) w warunkach studyjnych. Jest to album fascynujący, ale zarazem nierówny – gdyby na tym albumie wskazać numery dobre od początku do końca, wyszłaby maksymalnie EPka na 6 utworów, a nie niemal godzinna kobyła na dwadzieścia kawałków. Ale zostawiło to duże uczucie świeżości i apetytu na to, co mogło u Osy nadejść. A przede wszystkim – Sprzedałem dupę było najbardziej punkową płytą ze wszystkich rapowych płyt 2021 i najbardziej rapową ze wszystkich punkowych. Najlepsze nadeszło z drugim longplay’em.
Breslau Hardcore jest kontynuacją tej samej drogi co Sprzedałem dupę. Pod względem muzycznym to zasadniczo te same patenty – rap, punk, nu-metal wrzucone do jednego wora i wymieszane. Ale w porównaniu do poprzednika, to tym razem jest oszczędniej – zamiast nieco rozwodnionych 21 numerów mamy tylko 14 tracków bez zbędnych dłużyzn. Sam Osa też jakby postanowił mniej pierdolić od rzeczy i próbował opowiedzieć jakąś historię. A ma ich sporo, bo od wydania pierwszego legalu, dużo się u niego zadziało. Paru z zaproszonych na ten album gości są kolejną zagadką w gatunkowości Osy, bo niby kompletnie nie pasują do niego jako rapera – ale już są idealni jako „ci zbuntowani”. WaluśKraksaKryzys, Brodka i Sarsa przekraczają tu własne strefy komfortu (OK, może u Brodki nie jest to nowy zabieg, za to Sarsa w takim wydaniu brzmi fascynująco) i się idealnie zgrywają z gospodarzem. Breslau Hardcore w całości jest bardziej utemperowane brzmieniowo w stosunku do debiutu, co może być przyczynkiem do teorii, że artysta będzie kiedyś chciał się uspokoić.
Bo pytanie brzmi, jak długo w dzisiejszym rynku muzycznym można być takim punkiem, zwłaszcza pod biczem (delikatnym, ale jednak) majorsa? Póki co, Breslau Hardcore zadebiutowało na 5 miejscu OLiSu, dziś zaczyna się trasa z nowym materiałem, kolejne festiwale ogłaszają go na swoje sceny. Chyba trzeba poczekać na album nr. 3, żeby się przekonać jak długo można być taką hybrydą. Osobiście trzymam kciuki, by Zdechły Osa jak najdłużej pozostał szczery. Nieważne jaką formę przybierze.
zdjęcia: Karol Makurat