Pol’and’Rock Festival 2023 – metalowcy biją brawo, a marszałek tańczy poloneza

Pol’and’Rock Festival 2023 – metalowcy biją brawo, a marszałek tańczy poloneza post thumbnail image

Średnio 37 tysięcy kroków dziennie, nierzadko z aparatem pod ręką. Koncerty mocno zakrojone gatunkowo. Biegi i marsze. Znajomi z całej Polski naraz w jednym miejscu. Przybijanie piątek z obcymi, kolorowi przebierańcy i najpiękniejsza publiczność świata. Nie miałem tego od 2021 roku. I to wszystko – w nadmiarze – odebrałem na 29. Pol’and’Rock Festival na lotnisku Czaplinek-Broczyno.

Pole słoneczników jeszcze przed otwarciem festiwalu. Z dnia na dzień wyglądało już tylko gorzej.

Byłem w 2021 roku na jeszcze mocno odznaczonej pandemią (obowiązywał wtedy limit wejściówek i testowanie uczestników na COVID) edycji w Makowicach. Rok później nie dałem rady dotrzeć na pierwszą edycję w Czaplinku, zatem ten Pol’and’Rock był moim kolejnym „debiutem na festiwalu”. Przyznam szczerze, że nie poczułem dużej różnicy względem edycji 2021. Lasy, wzgórza i wąska ulica Północna z Kostrzyna nad Odra już wtedy zostały zastąpione szerokimi pasami lotniskowymi i gołymi polami, więc dla mnie wizualnie w Czaplinku dużo przypominało widok z Makowic. Ta sama Duża Scena, to samo ASP (tylko chyba troszeczkę większe), te same stoiska Lecha, Allegro i strefy gastro, ten sam całodobowy Lidl, ten sam Siemashop. Wszystkie „części składowe” festiwalu były obecne… nie licząc strefy Play’a, o czym się zorientowałem dopiero drugiego dnia obecności na festiwalowym polu. Zapewne przez to kolejki do ładowarek obecnych u Allegro i Play nie miały końca. I oczywiście, tak jak wielu innym festiwalowiczom, doskwiera mi brak „porządnej” Małej Sceny (przypominam, że to #małascenatylkoznazwy). Bo od 2022 tę rolę pełni namiot ASP, przez co ma się wrażenie, że te koncerty – nieważne jak dobre były – nie mają tam odpowiedniej mocy by wybrzmieć. No i może trochę szkoda Pokojowej Wioski Kryszny, która wciąż nie wróciła na festiwal po pandemii.

Parę osób mnie pytało, czy jest wciąż klimat jak w Kostrzynie nad Odrą. Odpowiadam – jak najbardziej! Fakt, wygląda to inaczej, ale klimat tworzą przede wszystkim ludzie, nie miejsce. Zwłaszcza, że woodstockowicze/pol’and’rockowicze mają jakąś niesamowitą zdolność adaptacji do każdych warunków. Widać wciąż te same flagi i banery co w Kostrzynie (#kurwamojepole), ludzie tworzą przeróżne wesołe wioski, wszędzie pełno rąk gotowych do wystawiania piątek, przez pasy startowe przechodzą Marsz Równości (jedyny w tym kraju, który nie wymaga obstawy policji), Parada Przebierańców i ostatniego dnia nawet marszałek województwa zachodniopomorskiego tańczy poloneza. To jest właśnie esencja i klimat Pol’and’Rock Festivalu.

Duża Scena drugiego dnia, na scenie zespół Steve 'n’ Seagulls

Na tym festiwalu nigdy nie narzekam na line-up, bo już dawno festiwalowicze mają niepisaną umowę ze Złotym Melonem, że „to nie są wyścigi popularności”. Osobiście uważam, że na line-up imprezy można narzekać, tylko jeśli się za nią płaci. Jeśli ktoś ci daje tak potężny festiwal za darmo – to narzekanie na „brak wielkich gwiazd” uznaję za mocno niesmaczne. Nie pałam miłością do każdego wykonawcy obecnego w line-upie (jak np. LemOn czy Zalewskiego), ale wtedy po prostu idę na drugą scenę i daję się bawić pozostałym. Ale oczywiście, miałem sporo powodów do zadowolenia – Bullet For My Valentine i Royal Republic zrobili świetne rockowe show, Get The Shot, Biohazard oraz Drain przywalili hardcore’m, Lady Pank genialnie porywali tłum (Panasewicz wciąż w niezłej formie jak na dobiegającą 70tkę), nawet przy rodzeństwie Sienkiewiczów miło się bawiłem. Jasne, bywały takie edycje tej imprezy, że nie mogłem się zdecydować przy której scenie mam zostać dłużej, ale w tym festiwalu nie chodzi wyłącznie o muzykę. Nawet jeśli tylko dla niej tam jadę.

Jurek Owsiak zapowiadający koncert na Dużej Scenie
Bullet For My Valentine na Dużej Scenie

Sam już nie wiem czy ja właściwie wróciłem na ten festiwal, czy może pojechałem na nowy. Kiedy tam byłem w 2021, on był w zupełnie innej lokalizacji i w innych „okolicznościach przyrody”. W 2022 nie dałem rady pojechać przytłoczony innymi wydatkami. Tym razem się udało. Nazwę znam doskonale, ludzi za nim stojącym też, ale lokalizacja już zupełnie inna. Jakbym musiał się na nowo uczyć miejsca, w którym wcześniej byłem wielokrotnie. Ale w momencie w którym Jurek Owsiak trzeciego sierpnia zaczął słowa przysięgi i poczułem łezkę w oku, już wiedziałem – ten Pol’and’Rock Festival to nadal jest mój dom. Ten sam ukochany dom, do którego już zawsze się wraca, a nie tylko przyjeżdża. I wróciłbym do tego domu za rok… gdyby nie koncerty Taylor Swift.

Przelot samolotów na otwarciu festiwalu