Moją pierwszą reakcją na wczorajszą wiadomość było wkurwienie. Autentyczne wkurwienie, że ktoś śmie sobie robić takie wstrętne żarty. Bo od razu przyjąłem to za żart. Że za chwilę ona się odnajdzie cała i zdrowa. Tak jak kiedyś już raz zaginęła i szukano ją na wszędzie. Jak kiedyś desperacko wołała przez internet o pomoc. Czekałem całą noc na jakiekolwiek zaprzeczenie tych wiadomości. Zwyczajnie nie chciałem uwierzyć, że zmarła Sinead O’ Connor – artystka, która kiedyś pisała niemalże w moim imieniu.
I’ve been washing the sand
Jackie
With my salty tears
Searching the shore
For these long years
And I’ll walk the seas forever more
Till I find my jackie oh
Mógłbym tu bez końca pisać o niepokornej postawie, o łysej głowie, o buntowniczce, o walczącej do samego końca wojowniczce, która swego czasu przypłaciła wysoką cenę. Ale dla mnie Sinead O’ Connor była przede wszystkim artystką, która opisywała moje życie. Jako dwudziestolatka wpadła w showbiznes z buciorami i czymś konkretnym do powiedzenia. Nie chciała być gwiazdą pop, nie chciała się podobać, chciała wygłaszać statement. Ale umiała śpiewać z takim samym zaangażowaniem o miłości i oddaniu, jak i o sprawach społecznych. Kiedy odkrywałem jej płyty, będąc w wieku nastoletnim poczułem się po raz pierwszy zrozumiany. I zarazem zszokowany, że ktoś będąc wtedy w moim wieku ma w sobie na tyle bezczelności i odwagi. Bardzo mi tym zaimponowała, zwłaszcza jak sam byłem w tej fazie bezczelności. Poczułem, że ona jest dokładnie jak ja. Ta Sinead O’ Connor z miejsca stała się moim wzorem. Nawet jeśli późniejsze nagrania były już nie opowiadające o mnie, to ona jako symbol wciąż we mnie trwała. I zapamiętam ją jako symbol. Mego dorastania. Mej własnej bezczelności.
You must not try to be too pure
I Do Not Want What I Haven’t Got
You must fly closer to the sea
So I’m walking through the desert
And I am not frightened although it’s hot
I have all that I requested
And I do not want what I haven’t got