33 albumy na 33 lata mego życia

33 albumy na 33 lata mego życia post thumbnail image

Tym razem coś dla tych, którzy chcą poznać mnie trochę lepiej. Po pierwsze – właśnie dowiadujecie się ile lat kończę. Po drugie – muzyka jest najważniejszą częścią mojego życia i za jej pomocą się interpretuję i przedstawiam. To skoro dziś mam największe przyzwolenie na to, by świat się kręcił dookoła mnie – to poznajcie mnie za pomocą poniższej listy.

Oto 33 albumy, które stworzyły mnie jako człowieka, które mnie zdefiniowały i których odsłuchanie stanowi klucz do poznania tego kim jestem. Nie uważam ich wszystkich za arcydzieła popkultury. Ba! – wiele wymienionych niżej artystów ma na swoim koncie znacznie lepsze dzieła, a niektóre już na pewno popularniejsze. Ale to nie jest ranking popularności czy the best of. To jest po prostu muzyka, która mnie stworzyła. Moją wrażliwość, mój gust, moje zamiłowanie do pisania o muzyce i słuchania jej. 33 albumy mego 33-letniego życia.

Blog 27 <LOL>

Tak, wszystko się zaczęło od tego. Rok 2005, widzę na VIVA Polska teledysk z dwoma niecodziennie ubranymi dziewczynami wpadającymi na imprezę. Całą moją rodzinę i dosłownie wszystkich znajomych to odrzuca. A ja się w tym zakochuję z miejsca. Była to pierwsza płyta którą kupiłem samodzielnie za zaoszczędzone pieniądze. Jak się odrobinę postaracie, to znajdziecie w sieci zdjęcia mojego starego pokoju dosłownie wytapetowanego Szlagowską i Boratyn. Mimo że już minęło niemal 20 lat, to nigdy nie będę się wstydził mojej wielkiej miłości do dziewczyn. Nadal je obserwuję, nadal ich słucham, nadal im kibicuję. I wciąż mam cały segregator wycinków z Bravo i Popcornu na ich temat. Od tej płyty zaczęło się wszystko. Cała moja miłość do muzyki.
Najważniejszy dla mnie utwór z płyty: Who I Am?

Paramore brand new eyes

Moje pierwsze Paramore, zatem do tego będzie mój największy sentyment. Album, którego słuchałem w całości na Myspace (dla nie mających prawa pamiętać – był to facebook moich czasów). Miałem wtedy ledwo skończone 18 lat. Zatem możecie się domyśleć, że taki punk-pop gdzie sporo śpiewa się o zdradzie, rozczarowaniu, wściekłości na najbliższych i zagubieniu we własnych wartościach, wszedł we mnie jak nóż w masło. Paramore od tamtego albumu zostało już ze mną na zawsze.
Najważniejszy dla mnie utwór z płyty: Turn It Off

Nine Inch Nails Pretty Hate Machine

Dzielę z tym albumem dzień urodzin, z czego zdałem sobie sprawę dopiero jakieś pięć lat temu – jestem od tej płyty młodszy o dwa lata. O istnieniu Trenta Reznora dowiedziałem się dopiero w momencie jak… wygrał Oscara za muzykę do The Social Network. Sprawdziłem szybko, że ten koleś przecież był współodpowiedzialny za pierwsze dokonania Marilyna Mansona, którego bardzo lubiłem wtedy. Zacząłem więc sprawdzanie od pierwszej płyty i… szybko się odbiłem. Wróciłem do tego albumu parę lat później, jak już mocno się wkręciłem w Nine Inch Nails i znałem na pamięć takie klasyki zespołu jak The Downward Spiral, The Fragile i Year Zero. Wtedy dopiero pokochałem Pretty Hate Machine. Niepokojące, synth-popowo-industrialne dzieło, pełne mroku, smutku (Something I Can Never Have to jeden z najpiękniejszych utworów o żalu jakie znam) i gniewu (Head Like a Hole na żywo to inny wymiar). Muzyka Nine Inch Nails wciąż na mnie odciska swoje piętno, nawet jeśli zespołu formalnie już dawno nie ma.
Najważniejszy dla mnie utwór z płyty: Something I Can Never Have

Garbage Version 2.0

Mój pierwszy kontakt z Garbage był po skończeniu technikum. Poznany w internecie znajomy był (w sumie nadal jest) ich wielkim fanem, więc namówiony sprawdziłem, co to za Garbage o których tak często gada. Kazał zacząć od pierwszych płyt, tak więc zrobiłem. Debiut mnie zafascynował, ale pierwsze spotkanie z Version 2.0 było jak walnięcie w twarz. To był mój pierwszy kontakt z tak bezczelnym mieszaniem stylistyk i gatunkowości – tam jest popowa przebojowość, jest punkowa gitara, są elektroniczne skrecze i masa synthów, a nad tym wszystkim Shirley Manson śpiewająca z taką samą zadziornością i seksownością zarazem (nie umiem tego inaczej nazwać) o relacjach międzyludzkich jak i o własnych paranojach. Od tamtego odsłuchania ten zespół został ze mną na resztę życia.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Hammering In My Head

Hey Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!

Tak, to był mój pierwszy Hey i moja pierwsza Nosowska. Nie za bardzo kumałem o co chodzi z tym zespołem, nie rozumiałem zachwytów recenzentów nad wszystkimi albumami zespołu i wszędobylskimi peanami na cześć Kaśki. A że byli wtedy świeżo po premierze tej płyty właśnie, to zaryzykowałem i kupiłem ten album. I mnie zachwycił w całości – tymi dziwnymi harmoniami, tymi synthami i tą bardzo przenikliwą Nosowską. Jasne, że potem rzuciłem się na całą poprzednią dyskografię Hey. Ale do dziś jestem pewien jednego – to Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! jako jedyny z dyskografii tego zespołu zachwyca mnie w całości, bez ani jednego „skipu”.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Umieraj stąd

Queen Jazz

Jedyny zespół, który na tej liście będzie wymieniony dwa razy, ale o tym zaraz. Nie pamiętam kiedy dokładnie zacząłem wsiąkać jak gąbka całą muzykę Queen, ale pamiętam moment kiedy pierwszy raz odsłuchałem od deski do deski ten album. 2012 rok, jesienna plaża w gdańskim Jelitkowie. Spaceruję sobie samotnie ze złamanym sercem i pustym żołądkiem. W odtwarzaczu mp3 – jedynej rzeczy która mi wtedy pozostała po rozwalonym związku – odpala się ściągnięty dawno temu Jazz, którego w sumie chciałem mieć dla samego Don’t Stop Me Now, a reszty nawet nie sprawdzałem. Zaczyna ten monumentalny głos w Mustapha, który potem prowadzi cały album w takich potężnych kompozycjach jak Fat Bottomed Girls, Let Me Entertain You czy If You Can’t Beat Them. I ten głos wtedy mnie prowadzi i jakby podświadomie mówił mi „możesz wszystko, nie poddawaj się”. Kiedy parę lat później dostałem diagnozę HIV, wybrzmiało mi to jeszcze głośniej. Powiem to wprost – Freddie Mercury uratował mi życie. A ten album zrobił to jako pierwszy.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Don’t Stop Me Now
Ps. Mam ten album na winylu wraz z plakatem z teledysku Bicycle Race. Sami się domyślcie co tam jest…

Nosowska Milena

Kiedy zaczynałem się zachłystywać Hey’em, naturalną koleją rzeczy było sprawdzenie solowej twórczości Nosowskiej. I zrobiłem to trochę od dziwnej strony, bowiem na jednych wakacjach znalazłem w nadmorskim sklepie z płytami Milenę na CD za niecałe 15 zł – nieużywaną, zafoliowaną. Nawet nie wiedziałem co będzie na tej płycie, zobaczyłem że Nosowska, to biorę. I te dźwięki mnie wtedy zszokowały. Nie utożsamiałem Nosowskiej z takim mrokiem i z takimi niepokojącymi elektronicznymi podkładami, bardzo trip-hopowymi. Ale że byłem w wieku w jakim byłem, to kupiłem ten mrok w całości. To była właśnie „moja Nosowska” – ta która dosłownie ma „smutek we krwi”. Milena jest do dziś tego doskonałą esencją, bardziej niż którykolwiek album Hey.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Czego tu się bać

Taylor Swift RED

Taylor też jest tą artystką którą śledziłem już wcześniej. Znałem i bardzo lubiłem Fearless, trochę mniej Speak Now. Ale to RED było przełomem. Zaczęła coraz śmielej przekraczać sztywne granice country, bo jej coraz bardziej osobiste wyznania przestały się mieścić w jednym gatunku. Udało się jej za pierwszym takim razem zrobić doskonały mariaż popowego brzmienia z korzeniami country. I tutaj brzmi to znacznie lepiej i szczerzej niż wydane później mocno skalkulowane na sukces 1989. A po wydaniu „Taylor’s Version”, RED się dla mnie najbardziej jesieniarskim albumem w mojej kolekcji.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: All Too Well

Björk Post

Kiedy w 2011 wychodziła Biophila, nie rozumiałem za co zbierała tak słabe recenzje, bo mnie ten album oczarowałem. Zrozumiałem jakieś dwa-trzy lata później, kiedy mocniej się wkręcałem w muzykę islandzkiej artystki. Post było prawdziwym objawieniem. Wyprodukowane m.in. przez Tricky’ego i Nelle’go Hoopera dzieło rzucające na zmianę trip-hopem, awangardowym popem i big bandowym jazzem. Poczułem wtedy, że ta kobieta musiała mieć w głowie tak samo mocno nawalone jak ja. I z miejsca ją za ten album pokochałem. Nawet jeśli później stworzyła bardziej epickie dzieła, to do Post zawsze wracam co najmniej raz do roku
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Enjoy

Fleetwood Mac Rumours

Pierwszego kontaktu z tym zespołem to ja nawet nie pamiętam. Prawdopodobnie było to Go Your Own Way znalezione na jakiejś playliście. Za to doskonale pamiętam rok 2017 i premiera kinowa drugich Strażników Galaktyki ze słyszanym w trailerze The Chain. Moje pierwsze wrażenie: „ja to skądś znam”. Szybkie googlowanie, znaleziony cały album, odpalam… i potem dostaję w ryj opowieściami niczym z Some Kind Of Monster Metalliki. Jak można nagrać tak harmonijny i złożony album bedąc jednocześnie w stanie wojny w zespole? To właśnie jest Rumours.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Go Your Own Way

Amy Winehouse Back To Black

Pierwsza osoba publiczna, po której prawdziwie płakałem. Kobieta, której wizerunek mam wytatuowany na łopatce. Przed jej pomnikiem w Camden stałem jakąś godzinę, jakbym oczekiwał, że ożyje i zacznie śpiewać tym przejmującym, głębokim głosem. Nikt tak mi nie zaszczepił ciekawości do soulu i „czarnej muzyki” co ona – biała angielska kobieta, która ze złamanego serca stworzyła arcydzieło.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: You Know I’m No Good

Obywatel G.C Obywatel G.C.

Kupiłem ten album na CD w Media Markt za jakieś… 10 zł. Byłem wtedy jeszcze w technikum. Wtedy z Republiki znałem najwyżej Mamonę i Telefony. Ale Ciechowski solowy? Cisza w głowie. A za taką cenę to jak za darmo. Otwierająca ten album Paryż-Moskwa wryła mnie wtedy w kanapę, z której przez następne pół godziny już się nie podniosłem. Poczułem się jakbym był spowiednikiem Grzegorza, a on przy mnie ryczy i wyznaje swoje grzechy do tej nieoczywistej muzyki. Żaden inny album zrobiony przez Ciechowskiego nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak ten.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Przyznaję się do winy

Amanda Palmer & The Grand Theft Orchestra Theatre Is Evil

Ten sam znajomy który mi polecił Garbage, był też wielkim fanem Amandy, którą mi wciskał z podobnym uporem. I od razu polubiłem tę wariatkę bawiącą się w punk-kabaretowy teatr. Przełomem było jednak wydane w 2012 Theatre Is Evil, na które artystka zebrała ponad milion dolarów na Kickstarterze! Synthy, basy, smyczki, dęte, wszelkie możliwe instrumenty klawiszowe, rockowe gitary… Jeden wielki artystyczny bajzel, w którym się zakochałem z miejsca. Na przemian lirycznie i drapieżnie. Poetycko i zabawnie. Piosenki o seksie na backstage’u, o zabijaniu i o rozpadającej się miłości. Tak pokochałem ten album, że pojechałem na oba koncerty Amandy Palmer w Polsce. I zapewniam was, że było tyle rock’n’rolla co na występie Metalliki. Albo nawet i więcej.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: The Killing Type

Renata Przemyk Andergrant

Renata przyszła do mnie mniej-więcej razem z Nosowską. Na pewno zaczęło się od Kochanej, a potem migiem przeleciałem single Renaty. Przełomem było Zero (Odkochaj nas), gdzie ten akordeon i ta ostra gitara grają razem tak drapieźnie, że mnie aż przeraziło. Jak akordeon może brzmieć tak złowieszczo? Rzuciłem się od razu na cały album, mając nadzieję na więcej takich kawałków. I to dokładnie tam dostałem – folkową delikatność ubraną w rockowy, mroczny garnitur. Śpiew Renaty – zwłaszcza w takich utworach jak Zmrok czy Rozamunda – dodatkowo potęguje we mnie uczucia, że coś niepokojącego czai się na mnie za rogiem. Prawdziwy Andergrant.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Bo jeśli tak ma być

Britney Spears In The Zone

Kiedy zaczynałem wydawać kieszonkowe na płyty, to jednym z moich celów było kupienie całej dyskografii Britney Spears. Prawie się udało – nie miałem tylko debiutu. Oscylujące wokół ambientu, trip-hopu, hip-hopu In The Zone oferuje więcej niż takie hity jak Toxic, liryczne Everytime czy nagrane z Madonną Me Against The Music. Jedyne co dziś może w tym albumie przeszkadzać, to że tam swoje creditsy mają też R. Kelly (Outrageous) i P. Diddy (bonusowe The Answer). Ale te dwa kawałki można spokojnie ominąć i bez nich mamy najlepsze świadectwo dojrzałości muzycznej Britney Spears.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Breathe On Me

White Lies To Lose My Life…

Dawno dawno temu były czasy, kiedy Eska Rock miała sporo do powiedzenia o moim guście. Zwłaszcza jak raz na miesiąc mieli tam fokus na promowanie konkretnego wykonawcy. Raz padło na White Lies, a do moich uszu raz trafiły utwory z To Lose My Life… Przepadłem niemal od razu na dźwięk tego głosu. Potem moje relacje z nimi były jak sinusoida – wracałem do nich jak do swoich byłych, by potem ich zostawić. I znowu. Zresztą, mam na ten temat całą historię, do przeczytania tutaj.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Farewell To The Fairground

Queen Hot Space

Brian May opowiadał, że do dziś tego albumu nie znosi. Fani podobno na widok Freddiego z obciętymi włosami i z wąsem mieli rzucać na scenę maszynki do golenia. Recenzenci do dziś mają z tym albumem kosę, twierdząc że kapela bezmyślnie kopiowała ówczesne trendy. Nagminnie oskarżano zespół o zdradę ideałów, bo jak śmieli wreszcie użyć syntezatorów! A ja ten album kocham nad życie. Właśnie za to że jest taką bezkompomisową dyskoteką, idealnym dzieckiem swoich czasów i zarazem oddaniem ówczesnego rozbisurmanienia Mercury’ego, który szlajał się po niemieckich gejowskich klubach. Ta płyta nie jest mniej Queenowa niż Innuendo czy wyżej przeze mnie wymienione Jazz.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Back Chat

Archive With Us Until You’re Dead

Z racji niesłuchania radiowej Trójki, to pierwszy szał na Again mnie ominął. O istnieniu Archive dowiedziałem się przy tej płycie. Odkryłem tam klimat rodem z płyt Massive Attack zmiksowany z post-rockowym zacięciem do komponowania i ze śpiewaniem na kilka różnych głosów. Po zgłębieniu pozostałych albumów Archive, to With Us Until You’re Dead wydaje się być tym najprostszym w odbiorze. I w sumie takie jest – bo to piosenki głównie o uczuciach, dosłownie każda jest o miłości. Nie ma epickich kompozycji z jakich byli znani, są za to bardzo przystępne i rockowe zarazem. Chyba właśnie najlepiej od tego zaczynać z nimi przygodę. Bo ja tak zrobiłem i jestem z nimi do teraz. A w lutym 2025 idę na dwa koncerty zespołu w Krakowie.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Hatchet

Guano Apes Bel Air

Rok 2011 był prawdopodobnie jednym z najgorszych w moim życiu, ale tyle się w nim muzycznie zadziało, że nawet jakbym próbował, to go z pamięci nie wyrzucę. Jednym z tych wydarzeń było moje odkrycie Guano Apes, które wtedy wróciło z nowym albumem po zawieszeniu działalności. Zupełnie innym od poprzednich dokonań, bardziej pop-rockowym niż wcześniejsze, bardzo agresywne momentami płyty. Ale ja wtedy z tym nowym albumem ich zobaczyłem na żywo. Jadąc ponad 12 godzin pociągiem do Krakowa z Trójmiasta, niemal na głodzie, a potem triumfalnie stojąc w pierwszym rzędzie. To było moje pierwsze i najważniejsze Guano Apes.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: When The Ships Arrive

The Gathering Souvenirs

Ten sam znajomy co od Garbage i Amandy Palmer (ja muszę mu kiedyś wysłać kwiaty z podziękowaniami). W przypadku The Gathering jeszcze mi zafundował całą historię tej kapeli – od podziemnego grania gothic-metalu, po bycie pionierami female-fronted metalu z którego niemal nagle przeskoczyli do trip-rocka. Za każdym razem zwracając uwagę na głos pierwszej wokalistki – Anneke van Giersbergen. I najmocniej on mi wybrzmiał na albumie Souvenirs – z oszczędnymi podkładami, subtelną elektroniką. Te piosenki mnie zahipnotyzowały za pierwszym odsłuchem.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: A Life All Mine

Christina Aguilera Stripped

Prawdopodobnie opus-magnum Christiny Aguilery w kategorii „kompromis wartości artystycznej z komercją”. Udało się tu stworzyć zarówno intymny portret dorastającej kobiety jak i kopalnię hitów w klimacie r&b-popu. Christina dzięki Scottowi Storchowi i Lindzie Perry umiała tam być do bólu szczera i rozdzierająca serce (Walk Away, The Voice Within, Impossible nagrane z Alicią Keys) oraz drapieżna i seksowna (Fighter, hicior Dirrty, Make Over). Bez tego albumu takie artystki jak Demi Lovato, Sabrina Carpenter czy Ariana Grande dziś nie miałyby racji bytu. Dla mnie to było pierwsze objawienie, że można pogodzić robienie hitów z trzymaniem się jakości. Że pop nie musi być z gruntu cukierkowy i nudny. Jedna z najlepszych płyt tego gatunku pierwszej dekady lat 2000.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Walk Away

Gaba Kulka Hat, Rabbit

Nie polubiłem od razu tego królika z kapelusza. Gaba wtedy mi uchodziła koło uszu, bo byłem bardziej zafascynowany jej kolegą z wytwórni, Czesławem Mozilem. Zrozumienie dla tego bardzo hałaśliwego i lirycznego zarazem popu przyszło trochę później. Musiałem też wtedy dojrzeć do takiej muzyki, bo byłem też wtedy na etapie odrzucania wszystkiego, co nie miało ostrej gitary lub niepokojącego syntezatora. Pop na pianinie? Meh! – tak wtedy myślałem. Odmieniło mi się, jak przypadkiem trafiłem na koncert Gaby, bardzo kameralny. I potem poszło jak z płatka. Potem jeszcze widziałem Gabę na żywo trzy razy w ciągu roku i na swój widok oboje śmiejemy się jak głupi do sera. Dzięki za te wszystkie emocje, Gaba!
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Aaa…

Pati Yang Jaszczurka

Artystka, której polska publiczność nie zrozumiała. I nie będę wyjątkiem – też jej nie rozumiałem od razu. Bo usłyszałem gdzieś w internecie Stories From Dogland i nie miałem pojęcia co tam się dzieje. Musiały minąć trzy lata, a mi – już nawet nie wiem jak – wpada mi w uszy album Jaszczurka. Odpalam go tylko dlatego, bo się dowiaduję, że to jedyny album tej artystki wyprodukowany w Polsce. I dostaję tam to, co mnie wtedy najmocniej jara – mariaż trip-hopu, ambientu i elektroniki, z polskimi tekstami o pustce i zagubieniu. Aż boję się wam opowiedzieć jak bardzo to wszystko ze mną wtedy rezonowało. Poczułem, że ona nie śpiewa dla mnie – tylko o mnie.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Jaszczurka

Muchy Chcecicośpowiedzieć

Tak, to moje pierwsze Muchy. Pierwsze śledzone na bieżąco, pierwsze które zobaczyłem na żywo (z pierwszego rzędu oczywiście!), pierwsze które kupiłem. Czy najlepsze z dyskografii? Jasne, że nie. Połowy tej płyty na co dzień nie pamiętam… dopóki jej nie odpalę i nie zacznę słuchać od deski do deski. I powiem szczerze, że nawet nie podejrzewałem że potem ten zespół ze mną zostanie resztę życia, a ja potem będę przytulał Michała Wiraszkę z pierwszego rzędu na koncercie jubileuszowym.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Nieprzeszkadzajmibotańczę

Depeche Mode Music For The Masses

Czy jest to płyta lepsza od Ultra, Black Celebration czy Violator? Pewnie, że nie. Ale to właśnie od tej rozpoczynałem wkręcanie się w lore depeszowców, kiedy to nowy znajomy po warszawskim koncercie Hey (dla którego urwałem się ze szkoły na trzy dni w klasie maturalnej) pokazywał mi ten zespół i tłumaczył całą jego historię i jego wpływ na popkulturę. Którego kompletnie nie byłem świadomy. Kilka lat później pracowałem jako barman na imprezie fanów Depeche Mode przebrany za Martina Gore. Ale wciąż nie udało mi się zobaczyć ich na żywo.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Little 15

Edyta Bartosiewicz Love

I w tym momencie hipster ze mnie wyłazi, bo większości płyt Bartosiewicz to ja wręcz nie lubię. Posunę się do może wręcz zbrodniczego zdania – ona po Śnie nie stworzyła nic w połowie tak dobrego jak jej pierwsze dwie płyty. A Love jest wręcz wspaniała. Na przemian bluesowa i grunge’owa (Take My Soul With You to niemal wczesny Pearl Jam!) pełna zróżnicowanych wokalnych popisów Edyty. Swego czasu się mocno flexowałem przed ludźmi że „ja znam ten najlepszy album Bartosiewicz, a oni tylko te najpopularniejsze i nudne”. Jezu, jaki ja musiałem być wtedy nieznośny. Przepraszam wszystkich, którzy musieli to we mnie tolerować wtedy.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Have To Carry On

Lorde Melodrama

Każda epoka ma swojego teenage angsta. I nie musi być on wyładowany gitarami i gniewem. To właśnie na tej płycie zrobiła Lorde. W rytmach mieszania synth-popu, house’u i electropopu wyśpiewała swoje złamane serce i ciężar wielkiej sławy, który spadł po debiucie. A co bardziej zadziwia, nagrała to dzieło mając zaledwie 20 lat. Ta młoda kobieta udowadnia że wie co chce powiedzieć i jakich środków użyć. Jest to też pierwszy peak możliwości Jacka Antonoffa (późniejszego producenta albumów Lany Del Rey i Taylor Swift), do którego później z trudem się zbliżał. Ale na innych płytach nie miał przy sobie tej nieco bezczelnej i mocno pewnej siebie dziewczyny, która na kompromisy nie idzie. Lorde, kocham cię za ten album.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Homemade Dynamite

Caroline Polachek Desire, I Want To Turn Into You

Ta kobieta jest czymś w rodzaju mego spirit-animal. Wystarczyło, że odważyła się wrzucić na ten album wszystko co jej przyszło do głowy. Operowe wokalizy? Dudy? Flety? Synthy? Latynoska gitara? Tak, to wszystko i jeszcze więcej jest na Desire, I Want To Turn Into You – i wszystko dodatkowo zmaterializowane w nietuzinkowe, popowe melodie. Ten album od momentu premiery ani na chwilę nie wyszedł mi z głowy.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Bunny is a Rider

Hayley Williams Petals For Armor

Dla tej płyty zarwałem noc. Wiedziałem, że jeśli ktoś ma mi uratować koszmar roku 2020, to będzie musiała to być ona. I zrobiła to, jednocześnie waląc mnie po twarzy. Zarówno za wszystko co z nią przechodziłem kochając bez reszty jej zespół, jak i tym co zrobiła solowo na Petals For Armor. A jako że z Hayley Williams od zawsze mam długą historię, to lepiej mnie zrozumiecie jak zobaczycie moją recenzję tej płyty.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Watch Me While I Bloom

Dua Lipa Future Nostalgia

Rok 2020 był dla niektórych rokiem disco w naszych sypialniach. A te dyskoteki rozkręcały nam Kylie, Lady Gagę, Jessie Ware i przez Duę Lipę. Ale to ta ostatnia swoim albumem podłożyła podwaliny pod trendy popowe tej dekady. Nie przesadzam – dziś niemal co drugi album dance-popowy brzmi jak Future Nostalgia. Ale to nic dziwnego – Dua wraz z producentami znalazła przepis jak odważnie brać z przebojów lat 80. i podać je na modłę dzisiejszego tańczenia pod stroboskopami. Ta płyta w pierwszych miesiącach pandemii uratowała mnie od zwariowania. I jestem pewien, że nie tylko mnie.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Hallucinate

Halsey If I Can’t Have Love, I Want Power

Dowód na to, jak wiele potrafi zależeć od producenta. Pierwsze nagrania Halsey mnie średnio interesowały. Kiedy jednak zobaczyłem, że jej czwarty album wyprodukowali Trent Reznor z Atticusem Rossem – musiałem to sprawdzić. Dostałem tak pasjonujący materiał, że do dzisiaj słucham go co najmniej raz w tygodniu. Para producencka nie przyćmiła Halsey, a jedynie odkryła z niej nowe warstwy. Bo artystka sprawdziła się jako pop-grunge’owa wokalistka, jako miłośniczka hard-rocka, jako electro-rockowa dusza głośno manifestująca prawo do własnej siły i słabości. Dziś już jestem fanem artystki i czekam niecierpliwie na jej nowy album.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Easier Than Lying

Billie Eilish When We All Fall Asleep, Where Do We Go?

Za pierwszym odsłuchaniem byłem święcie przekonany, że się z tą małolatą nie polubię. Zaledwie miesiąc później już miałem winyla na półce, a dziś już mam całą dyskografię, bilet na koncert w Krakowie i status administratora największej polskiej grupy fanów Billie. Poważnie! Po jednym razie stwierdziłem, że „to nie dla mnie, dużo hałasu o nic, szybko wszyscy o tej dziewczynie zapomną”. Ale dałem kolejną szansę. Potem mimowolnie chciałem sobie odpalać bury a friendmy strange addiction bad guy. Jak wyżej pisałem przy Lorde – każde pokolenie ma swego teenage-angsta. Dla gen-zetów jest nim ona. Ale jak widać, trafia też do gniewu tych znacznie starszych
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: ilomilo

Jazz Band Młynarski-Masecki Noc w wielkim mieście

Album, którego odpalania nawet nie planowałem. Bo do jazzu miałem kiedyś potężny dystans. Ale na widok kilku bardzo pozytywnych recenzji, postanowiłem „dobra, zaryzykuję”. I pierwsze co mnie uderzyło – to Jacek Młynarski. Przysięgam, gdybym mógł, ożeniłbym się z jego głosem. Nic innego mnie tak nie zahipnotyzowało w polskiej muzyce. Potem zacząłem słuchać tych tekstów i melodii rodem z przedwojennej Warszawy. Za każdym razem mam ochotę założyć smoking i szukać partnerek do tańca w zadymionym klubie teatralnym. Ta muzyka zarazem wzrusza i swinguje. A przypominam – ja do jazzu i muzyki sprzed lat miałem olbrzymi dystans. A dziś? Jestem wręcz zakochany w Jacku Młynarskim. A wszystko przez Noc w wielkim mieście.
Najważniejszy dla mnie utwór na albumie: Czy ty wiesz, Mała Miss?


I tak właśnie mi minęło moje 33 lata życia z muzyką, traumami, radościami, smutkami, nerwami i odkryciami. I jak patrzę na swoją obecną bibliotekę muzyczną… to zdecydowanie nie zapowiada się na zmiany. Ale ja lubię to moje życie muzyczne.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *