Hayley Williams dała mi w twarz

Hayley Williams dała mi w twarz post thumbnail image

„Paramore is still a band”. Hasło, które po burzliwym odejściu dwóch założycieli zespołu w 2010 było mottem dla wszystkich fanów i zapewniało, że ten zespół dalej będzie grał. Minęło dziesięć lat w trakcie których wydarzyły się kolejne roszady składu, kolejne zmiany stylistyczne, powstały kolejne utwory mówiące o gniewie, smutku, niepewności życia i walce o przetrwanie. Ale wciąż pod znakiem Paramore, do którego wszyscy deklarowali przywiązanie. To wciąż był zespół. Mimo, że w jego składzie niezmienna była tylko wokalistka, a pozostali muzycy odchodzili i przychodzili (lub nawet wracali, jak perkusista Zac Farro), to wciąż znak handlowy Paramore trwał. Bardzo długo w to wierzyłem. Aż nagle na początku roku Hayley Williams ogłosiła swój solowy album Petals For Armor. I wtedy poczułem się jakby Hayley dała mi w twarz. Wszystkie poprzednie słowa o jedności, o graniu zespołowym, „Paramore is still a band” – wszystko poszło w piach.

A potem Hayley przywaliła mi jeszcze raz. Tym razem za moją niewiarę. Bo co się okazało? Że to dalej jest granie zespołowe. Materiał jest wyprodukowany przez gitarzystę Paramore – Taylora Yorka, a ludzie współtworzący te dźwięki nieraz przewijali się na drodze Paramore. Zatem Petals For Armor jest po prostu swoistym spin-offem w drodze artystycznej Hayley. „Paramore is still a band”, ale ten band nie mógł swoim trademarkiem podpisać tych dźwięków. Musiała to zrobić sama Williams.

Sam sposób wydania albumu był zaskoczeniem nie tylko dla mnie. Całość trwa niecałą godzinę, na którą składa się aż 15 utworów. Hayley zapewne pomyślała, że niewielu da radę od razu ósmego maja przesłuchać całości, więc Petals For Armor podzielono na 3 części – pierwsze pięć utworów wydano w lutym, kolejne pięć w kwietniu, ostatnią część ujawniono wraz z pełnym albumem. Muszę przyznać, że to całkiem ciekawy zabieg, dobrze podkręcający zainteresowanie. Bo tutaj z każdym kolejnym kawałkiem było zaciekawienie „czym zaskoczy Williams”. Bo ten materiał zaskakuje, nawet tych wiernych fanów Paramore (tak, mówię o sobie).

Ostatni album Paramore – After Laughter z 2017 – był mocną woltą stylistyczną, bowiem zespół skręcił w stronę funkową. Nad gitarami (przykrytymi popowym mixem) dominowały klawisze, o ostrych riffach można było zapomnieć. Nad tymi wesołymi melodiami Hayley śpiewała wprost, że nie jest u niej za dobrze na gruncie psychicznym i prywatnym. Ale wtedy jeszcze miałem wrażenie, że pisanie tych tekstów jest nie tylko formą autoterapii, ale też zamknięciem tamtych problemów i odcięciem się od mrocznej przeszłości. Hayley wyśpiewując te mroczne teksty jakby dawała mi do zrozumienia, że to jest już za nią. Ale potem wchodzi Petals For Armor i znowu daje mi w pysk. Nic z tego, wcale nie jest lepiej. Poprzednie rany wciąż nie zostały przepracowane.
Gniew i depresja po rozstaniu z mężem tutaj jakby przybrały na sile w tekstach, tak samo samotność po porzuceniu przez ludzi, których kiedyś byli jej bliscy. Hayley znowu bez ogródek przyznaje, że jest jej źle… ale też im dalej w album, tym bardziej słychać w niej wolę walki o samą siebie, swoją tożsamość, a także o swoją kobiecość. Zaczyna się tekstami o gniewie (Simmer), zdradzie (Dead Horse), utracie bliskich (Leave It Alone) i toksycznych relacjach (Why We Ever,Creepin’), a kończy na chęci walki z depresją (Over Yet) i pokazaniu siebie na nowo (Watch Me While I Bloom, Pure Love).

A muzycznie? Tak jak wcześniej wspomniałem – coś, co nie można było podpisać nazwą Paramore. No, może poza Over Yet i Cinnamon, które spokojnie mogły się znaleźć na płytach macierzystej kapeli Williams. Cała reszta to rzeczy absolutnie odmienne do czego mnie przyzwyczaiła. Najmocniejsze są tu klawisze i basy. Produkcje mają pełno pulsującego groove’u, który często agresywnie narasta – słychać to już było w singlowym Simmer, a na całości m.in. w Sudden Desire i Pure Love . W utworach gdzie mamy podbijanie atmosfery najlepiej robi to sam głos Hayley – czasami śpiewa jakby chciała z siebie wyrzucić zaległe emocje i robi to bardzo donośnie. Gdybym miał na to znaleźć jakąś szufladkę, to nazwałbym to alt-popem. Trochę tu Bjork, trochę St. Vincent, trochę Thoma Yorke’a.

Jest tu kilka fajnych eksperymentów, których u Williams nie spodziewałbym się nigdy – chociażby Roses/Lotus/Violet/Iris, gdzie Hayley z przesterami głosowymi oraz dziewczynami z zespołu Boygenius śpiewa namiętnie o dojrzewaniu do feminizmu. Watch Me While I Bloom z kolei brzmi jak coś, co spokojnie mogłaby nagrać Solange Knowles czy Janelle Monae. Ale dla mnie zdecydowanie największym zaskoczeniem i zarazem kolejnym ciosem w twarz jest tu Sugar on The Rim. Gdybym 10 lat temu, w czasach Ignorance, usłyszał, że Hayley Williams będzie miała solowy album z utworem na którym eksperymentuje z disco, to bym co najmniej umarł ze śmiechu. I gdyby ten utwór powstał wtedy, to chyba sam bym chciał zdzielić Hayley w twarz. Dzięki niebiosom, zdążyłem od tamtego czasu dorosnąć. I docenić to, że idol się zmienia i dojrzewa do robienia nowych rzeczy.

Petals For Armor jest dla Hayley Williams przełomem – zarówno na 15-letniej już drodze artystycznej, jak i osobistej, kiedy to od dekady kariera jej zespołu jest dzielona pomiędzy problemy jakie ją napotkały. I tym razem wychodzi z tego z tarczą i gotowa na więcej. I dać po twarzy kolejnym, którzy staną jej na drodze oraz tym, którzy – tak jak ja wcześniej – chcieli w nią wątpić.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *