Najpierw słuchacie i twierdzicie że „beznadzieja, co to za szajs, już nigdy tego nie włączę!”, ale po jakimś czasie odpalacie ponownie i diametralnie zmieniacie zdanie. Ew. po paru miesiącach wolniejszego, mniej intensywnego obcowania z materiałem twierdzicie, że jednak nie był taki zły. Jak wiele razy mieliście takie uczucia o jakiejś płycie? Ja to właśnie przeżywam po 9 miesiącach od wydania ostatniego albumu Hey.
Ostatni krążek formacji Kasi Nosowskiej zatytułowany Do Rycerzy, do Szlachty, doo Mieszczan (wbrew pozorom podwójne „o” nie jest tu literówką) ukazał się w listopadzie zeszłego roku, i zbiegł się z dwudziestoleciem istnienia grupy. Co prawda, grupa prawdziwe świętowanie zrobiła dopiero w tym roku, ale to temat na inną notkę. DRdSdM (pozwólcie że będę tu używał skrótowca tej nazwy) w okresie premiery było dla mnie kompletnie słabym albumem. Uznawałem go za najgorszy nie tylko w dorobku Hey, ale i w dorobku Nosowskiej w ogóle.
Spokojnie, tylko nie gryźcie. Kocham Nosowską całym serduchem, ale też jestem wobec niej krytyczny. I nie każdy Hey podchodził mi od razu. Genialną Karmę musiałem przesłuchać cztery razy by się w niej zakochać, Music.Music mnie przekonało do siebie dopiero po jakimś miesiącu intensywnego wsłuchiwania się w teksty, „beztytułowy” z 1999 podobnie. A takie dzieła jak Fire, [sic!], i genialne Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! potrzebowały czasem tylko jednego dnia. A DRdSdM nawet po czterech miesiącach słuchania było dla mnie kompletnie nijakim krążkiem.
Co słyszałem za pierwszym razem? Na początek sam pierwszy singiel tytułowy, który jest bardzo przeciętny. W trakcie słuchania najpierw zaintrygowało mnie Co tam?, dość przebojowe nawet jak na Hey. I tekst tego utworu był pierwszym nad którym musiałem uklęknąć, że się tak wyrażę. Potem Podobno które zespół już wcześniej wykonywał na żywo jeszcze długo przed wydaniem albumu. Gitary przypominające klimat MURP, i tekst, który Nosowska chyba wyjęła z mojego codziennego życia. Potem finalny Z przyczyn technicznych, gdzie więcej słychać gościnnie występującą Gabę Kulkę, która jest jego autorką – więc to nawet nie utwór Hey’a. A w międzyczasie? Zupełnie nic nie przykuwało mojej uwagi. Powtórzę – zupełnie nic. A jak zobaczyłem w lutym totalnie przekombinowany klip do Co tam?, to ręce mi opadły do podłoża.
Zrobiło mi się wtedy przykro. Zespół, który na stałe odmienił mój gust muzyczny, i z którego utworami się silnie identyfikowałem – nagrywa coś tak słabego. W późniejszych miesiącach słuchałem tej płyty naprawdę rzadko, bo zwyczajnie nie miałem na nią ochoty. Raz próbowałem, potem drugi, trzeci, pięćdziesiąty. Nic. Nic co by mnie ruszyło chociaż w połowie tak mocno jak wcześniejsze płyty. Jakieś dwa-trzy tygodnie temu coś drgnęło. Było to gdy Winamp (tak, wciąż go używam!) na odtwarzaniu losowym puścił mi …że się Kupidyn Tobą interesuje. Chyba wreszcie trafił do mnie ten tekst. I zacząłem go wreszcie utożsamiać ze sobą, i obecną sytuacją emocjonalną. Potem był Lot pszczoły nad tymiankiem, który też w końcu zrozumiałem. Bo zdałem sobie sprawę że tak jak Nosowska „na wznak lubię zalec, w spokoju gdzieś, tam gdzie cień”. A potem Wieliczka, gdzie jest (jak ja to przynajmniej interpretuję) stan idealnej błogości i bliskości drugiej osoby. A od paru dni Wilk vs. Kot mi stale chodzi po głowie.
Wniosek jest prosty – musiało najpierw wiele zmienić się w moim życiu własnym, by zmieniło się cokolwiek w moim muzycznym. W tym wypadku, musiałem się zwyczajnie zakochać by potem pokochać najnowszego Hey’a.
Pamiętam, że strasznie nie mogliśmy się porozumieć co do tej płyty. Dla mnie to była miłość od pierwszego odtworzenia i nie mogłam zrozumieć skąd u Ciebie ta niechęć, bo przecież jesteś fanem Kasi! Niemniej się cieszę, że przekonałeś się, to naprawdę dobry album. Gdybym używała jeszcze last.fm, to niegdyś moja ulubiona „Z przyczyn technicznych” z Gabą Kulką miałaby kilkaset odsłuchań. Ach! Aż włączę! Niech gra. ;)