To były czasy zabawy, imprezy, „pokerowych twarzy” i „kiepskich romansów”. Czasy, kiedy Lady GaGa robiła muzykę, i nie przejmowała się niczym poza nią. By była dobrym radiowym popem. Do auta, do imprezy, po prostu do fajnego słuchania. Brakuje mi tej Lady GaGi.
Pamiętacie jak to się zaczynało? Było przebojowe „Just Dance„, potem „Poker Face” i „LoveGame” które były wszędzie, GaGa z platyną na głowie, z lateksem, brokatem i epatująca delikatnym erotyzmem. A sama muzyka…. Rany, jak ja długo czekałem na coś takiego w mainstreamowym popie! GaGa o dobrych refrenach wiedziała więcej niż masterzy radiowych playlist. Singlami tak skutecznie mnie przekonała, że gdy kupiłem „The Fame„, aż z podziwu nie wychodziłem. Wreszcie ktoś udowodnił że słowo „pop” nie wyklucza się ze słowem „inteligencja”. A sama GaGa była może trochę kiczowata, ale nawet z tego dumna.
A potem cały świat (albo co najmniej jego połowa) wrzeszczał „Rah-rah, ah-ah-ah, ro-ma, ro-ma-ma”. „The Fame Monster” było albumem roku 2009. Nie tylko dla publiczności która wykupywała krążek masowo i chciała jak najwięcej słyszeć „Bad Romance” w radiu, dla krytyków również. Już wtedy GaGa zaczęła odchodzić od fleszy i samej sławy dla „chęci robienia sztuki”. Uznałem to za tymczasową kreację artystyczną – bo wiadomo, że artysta musi ewoluować. Ale co najważniejsze – stał za wszystkim dobry pop. Już trochę ekstrawagancki, ale wciąż pop na pierwsze miejsca list przebojów.
A potem przyszło „Born This Way„.
Silenie się na robienie „sztuki” i totalne przekombinowanie. Oto czym, w moich oczach była ta era. GaGa straciła całą swoją wiarygodność, na rzecz udowadniania czegoś co nie istniało – poczucia „wyższości artystycznej”. Wystarczy obejrzeć teledyski z tamtych czasów – niemiłosierne przedłużanie denną fabułą, wciskanie wyższego celu masom. I co najgorsze – z tym wizerunkiem również muzykę GaGi trafił szlag. Do dziś z „Born This Way” słucham jedynie siedmiu piosenek, które choć minimalnie przypominają to że GaGa chciała po prostu robić dobrą muzykę bez przekombinowania.
I moje zdanie chyba nie jest odosobnione. „Born This Way” nie zebrało tak dobrych recenzji jak „The Fame”, single powoli przepadały jeszcze przed wydaniem płyty (ostatecznie wyszło ich aż sześć), samej GaGi było w mediach jakoś mniej. Po prostu się nie spodobała. Sprzedała się jeszcze całkiem nieźle, ale wiadomo – fani kupili, i ci którzy chcieli się jeszcze przekonać. Ja nie kupiłem, i to się raczej nie zmieni.
Za miesiąc z kawałkiem nadejdzie „ARTPOP”. I widzę że GaGa z obranej ścieżki nie zamierza schodzić. Dalej chce sprzedawać wszystko w otoczce wielkiej sztuki, i nie koncentrować się na samej muzyce. Bo singiel „Applause” jest naprawdę przeciętny. Po jakimś czasie daje się lubić, ale jest bardzo przeciętny.
Spójrzcie proszę poniżej, i zadajcie sobie pytanie – która Lady GaGa bardziej wam odpowiada? Moją odpowiedź na pewno już znacie.
dokładnie! kiedy Gaga zaczynała – uwielbiałam ją, pomimo tego, że nie byłam przekonana do popowej muzyki, ona jednak miała to niebanalne 'coś’… szkoda, że od tego odeszła, ale dla mnie będzie zawsze bardziej sensowna od Miley czy Rihanny.
Gaga jak Gaga. Kocham piosenkę 'You and I’ i piosenki z „the fame monster”. Słucham ich z przyjemnością, ale jakoś się nie zachwycam. Ogólnie bardzo długo wzbraniałam sie przed Gagą i przesłuchałam ją dopiero po wyjściu „born this way” i po zakochaniu się we wcześniej wspomnianej piosence „you and I”, która według mnie jest killerem jej wszystkich albumów.
„Art Pop” jeszcze nie słuchałam i nawet nie wstawiłam jej na listę „do przesłuchania”. Jakoś nie mam na to ochoty. Ale nadal z przyjemnością wracam do „the fame” i „born this way”, żeby posłuchać (jak dla mnie) lekkiej muzyki, bardziej dla ucha niż dla emocji :)
Chociaż teksty ma bardzo ciekawe i różnorodne :)
PS: czy piosenka Gagi „speachless” nie kojarzy ci się z piosenką Tokio Hotel „sex” boże… mi cały czas się kojarzy i nie umiem odgonić tego uczucia, chociaż jak puszczam te dwie piosenki znajomym, żeby porównali, to nikomu się nie kojarzą, ale w refrenie jest taki fragment, że mają dokładnie te same dźwięki. (’sex’ to jest chyba nieoficjalna piosenka TH)