Cancel culture (kultura unieważniania) – forma kulturowego, pozaprawnego, zbiorowego, przede wszystkim sieciowego, karania osób i instytucji łamiących normy społeczne uznawane przez różne grupy społeczne. Stanowić ma nieformalne narzędzie kontroli społecznej, którego celem jest eliminacja niebezpiecznych dla społeczności zjawisk. Satysfakcję osądzającym przynosi obserwowanie upadku dotąd nietykalnych osób, co więcej – osób pozostających często poza prawem, ukrywających się za różnorakimi immunitetami, będących sprawcami zła lub bezprawia.
Wikipedia
Kiedy pada oskarżenie w stronę osoby publicznej o przemoc – najczęściej tę seksualną, najtrudniejszą do udowodnienia – schemat działania internetu w najbliższych dniach jest tak przewidywalny, że można z tego układać bingo. Pojawiają się pierwsze oskarżenia. Opinia społeczna nie dowierza i najpierw domaga się sprawiedliwości dla ofiar oraz sprawców. W odpowiedzi fani oskarżonego wkraczają do akcji i (nierzadko na ślepo) wierzą w niewinność idola. W pewnym momencie sprawą zainteresują się aktywiści wszelkiej maści. Później dowiadujemy się o jakimś dziennikarskim śledztwie, które najczęściej potwierdza winę danego oskarżonego. Z dnia na dzień kolejne dowody i plotki napływają z poprzez Twittera czy TikTok… Samonakręcająca się spirala kolejnych coraz bardziej sensacyjnych nagłówków. Cel jest jeden – domniemany sprawca przemocy ma zniknąć z życia publicznego.
Tak, w dużym skrócie, wygląda schemat działania cancel culture. A przynajmniej tak niektórzy by chcieli żeby działało. Bo należy to napisać wprost – cancel culture nie działa.
Jasne, że w pierwszych tygodniach nakręcającej się sprawy, oskarżony jest na cenzurowanym. Ale to ze zawsze jest krótkofalowe. Jeden rok, może dwa. Najczęściej konsekwentnego milczenia ze strony (wciąż domniemanego) sprawcy. Bo opinia publiczna ma zadziwiająco krótką pamięć i potem szybko zapomina o sprawie. Pod warunkiem, że nie została doprowadzona na wokandę sądową.
Bo w tym miejscu należy dodać, że jest różnica między próbą cancelowania człowieka, a sytuacją kiedy mamy osobę doprowadzoną przed sąd przez prokuraturę i policję, po czym prawomocnie skazaną w uczciwym procesie. W związku z tym, nie ma mowy o cancelowaniu np. R. Kelly’ego, Iana Watkinsa czy Harvey’a Weinsteina. W toku procesów sądowych wiemy, że ci ludzie dopuścili się złych czynów i po prostu należy im się kara. Chociaż nawet przypadek Chrisa Browna – który po piętnastu latach od pobicia Rihanny i skazania prawomocnym wyrokiem wciąż wyprzedaje wielkie hale koncertowe – udowodnił, że to też nie zawsze działa.
Celem cancelu jest to, żeby atakowana osoba przestała zarabiać na tym z czego jest znana, nie dostawała żadnych nowych propozycji i – najprościej mówiąc – po prostu zniknęła. I wciąż nie mamy takiego przypadku, by kogoś udało się tak skutecznie unieważnić. A przynajmniej żaden taki mi nie przychodzi do głowy.
Zeszłoroczna sprawa Tilla Lindemanna – lidera Rammstein – oskarżonego o gwałty na fankach. Szybko zaczęły się protesty o odwołanie koncertów w całej Europie, niemiecka prokuratura wszczęła postępowanie, ale nic nie udowodniła. Mimo to, karuzela cancelu kręciła się na dobre. Ale to nie przeszkodziło Lindemannowi jeszcze tego samego roku w wydaniu solowej płyty i zagraniu kolejnych tras koncertowych, zarówno z Rammstein jak i z własnym projektem.
Marilyn Manson, oskarżony w 2021 o przemoc domową przez Evan Rachel Wood, która nakręciła dokument o tym co przechodziła. Sprawa muzyka utknęła w sądowym limbo i wciąż nie mamy wyroku. Zaś dziś to nie przeszkodziło artyście podpisać niedawno nowy kontrakt płytowy i ogłosić trasę koncertową, która rusza już na początku sierpnia. Mimo, że trzy lata wcześniej odwrócili się od niego wszyscy – na czele z ówczesną wytwórnią, promotorami koncertowymi i producentami filmowymi.
Adoptowany syn muzyków Die Antwoord publicznie zarzucił im molestowanie i znęcanie się, a lider był kilkukrotnie oskarżany o napaści na tle seksualnym. Na początku sprawa wyglądała poważnie, bo zespół nagle zaczął tracić kolejne koncerty festiwalowe. Koniec końców, zniesławieni Die Antwoord nie zrobili nic poza milczeniem, nikogo też nie doprowadzono do sądu. Kiedy w 2024 nagle wrócili z trasą koncertową, ta wyprzedała się na pniu. Również w Polsce, mimo petycji o odwołanie widowiska pod którą podpisało się ponad 1300 osób.
A w najbardziej skrajnych i – wydawałoby się – beznadziejnych przypadkach może ci pomóc sama najwyższa władza. Donald Trump w czasie swojej prezydentury ułaskawił m.in. Lil Wayne’a i Kodaka Blacka – obu skazanych za nielegalne posiadanie broni. Wiadomo, że był to element gry politycznej i walki o głosy wyborców. Ale nawet to pokazuje, że jako celebryta możesz czuć się bezkarny niemal zawsze – bo zawsze ktoś weźmie cię w obronę. Obecnie showbiznes czeka na rozstrzygnięcie dwóch innych głośnych spraw – P. Diddy (przemoc seksualna oraz handel ludźmi) oraz Lizzo (mobbing wobec tancerek koncertowych). Kłopoty Diddy’ego zdają się eskalować z dnia na dzień, a Lizzo wciąż czeka na początek postępowania po tym jak parę miesięcy temu oddalono jej apelację.
Tymczasem, Die Antwoord mają potwierdzone koncerty w zachodniej Azji oraz obu Amerykach i zapowiadają nowy album jeszcze w tym roku, a i Marilyn Manson wraca na dobre – z czego wiele ludzi zdaje się cieszyć, w ogóle nie wspominając o ofiarach czy choćby oskarżeniach ciążących na muzykach. Internetowe cancelowanie tych muzyków się nie powiodło. I nie wierzę, by kiedykolwiek się udało „unieważnić” człowieka mającego sławę, pieniądze i niezliczone rzesze fanów, gotowych bronić idola za wszelką cenę. Bo to po prostu nie działa.