Nie przepadam za Beyoncé, doskonale już to wiecie. Dlatego też do przesłuchania nowej płyty, która nagle znikąd wyszła w grudniu, nie spieszyło mi się zanadto. Ale przyznaję, że opadała mi szczęka, jak co dzień media donosiły o kolejnych sprzedanych tysiącach, i to wyłącznie przez iTunes. Jest wielką gwiazdą, nie ma wątpliwości.
Ostatecznie, chciałem ten album w końcu przesłuchać. Problem był w tym, że nie miałem gdzie. Na streamingach były wyłącznie pierwsze dwa single, na YouTube wszystko w koszmarnej jakości, plus na komórce nie da rady słuchać z YT (bowiem najczęściej słucham płyt na telefonie będąc w drodze do pracy/domu/znajomych/na spacerze). O torrentach nie chciałem słyszeć – to że Beyoncé nie lubię, to nie daje mi pozwolenia na okradanie jej. W zeszłym miesiącu postanowiłem zaryzykować i odpaliłem iTunes. Dałem jej ten kredyt zaufania i kupiłem pełną wersję „Beyoncé„. I wtedy rozpoczęła się moja własna bitwa z Bey. Bo słuchanie kogoś, za kim się naprawdę nie przepada – to spore wyzwanie.
Za pierwszym razem z trudem udaje mi się przesłuchać choć jeden utwór do samego końca. Męczę się niemiłosiernie samym śpiewaniem Bey. Łapię oddech spokoju wyłącznie przy występach gościnnych, kiedy nie słyszę jej. Koszmar. Próbuję po raz kolejny i kolejny – poprawy nie ma. Postanawiam spróbować innego podejścia – zamiast słuchać tej płyty, decyduję się ją obejrzeć.
Jak się dowiedziałem że Beyoncé wraz z albumem wypuściła teledysk do każdej znajdującej się na nim piosenki, to pomyślałem że wszystkie są „o dupie Maryni”. Albo raczej jej dupie, bo za czasów „Sashy Fierce” i „4” ani razu nie wysiliła się na choć jeden ambitny obrazek pokazujący coś więcej niż jej wygibasy i ciałko. I miło się zaskoczyłem na kilku obrazach. Przede wszystkim, „Pretty Hurts” pokazujące kulisy brutalnego poświęcenia młodych dziewczyn dla urody i piękna (widok modelki jedzącej wacik kosmetyczny mnie zmroził), świetna choreografia w „Mine„, dyskotekowa sceneria w „Blow„, wzruszające obrazki w „Blue„, świetne kostiumy w „Superpower” i ciut psychiczne „Haunted„. Dziwiło mnie jedynie że mamy teledyski do „Yoncé” i „Ghost„, a na płycie te dwa kawałki są doklejone do innych na albumie. Ale też są to niezłe obrazki. Reszta klipów też mnie minimalnie ujęła – poza naprawdę nudnym „Grown Woman” (którego jako jedynego nie ma w wersji audio), które już zdecydowanie lepiej brzmiało w reklamie Pepsi z udziałem naszej gwiazdy. Nawet jeśli sam teledysk mnie nudził, to zacząłem bardziej zwracać uwagę na kawałki. Które już przestały brzmieć tak źle jak to było wcześniej.
Kolejne przesłuchiwania tej płyty szły mi już znacznie łatwiej, głównie dlatego że miałem w głowie te teledyski. Zacząłem wreszcie słyszeć świetnie wyprodukowane, chwytliwe beaty – najmocniej uczepiły się „Partition„, „Mine” i „Drunk In Love„. Parę kawałków ma w sobie coś z trip-hopu, jak „Haunted„, „Ghost„, „Superpower” (propsy dla Franka Oceana, mimo że jest go mało w tym kawałku), a „Mine” bardzo szybko awansowało na mojego faworyta, przy którym ciężko mi nie kręcić wszystkimi częściami ciała.
Jednak cały ten mój proces przekonywania się do tej płyty trwał bardzo długo. Dopiero na początku marca byłem w stanie stwierdzić że cokolwiek z tej płyty zaczyna mi się podobać. Wcześniej jakoś mimochodem co trzeci-czwarty kawałek wlatywał do uszu i wylatywał z ust podczas ziewania. Słuchałem tej płyty tylko w momentach zwanych „nie mam czego słuchać”. A te zdarzały się rzadko. Do dzisiaj nie jestem w stanie ścierpieć trzech kawałków – „No Angel„, gdzie wokal Beyoncé kompletnie nie leży z linią melodyczną, „Rocket” które dobija mnie w wersji audio jak i wideo, a także „Grown Woman„, gdzie również nic się ze sobą nie klei.
Gdybym miał wystawić tej płycie jakąś ocenę – dałbym solidne 7/10. Ale zostawię to bez oceny. Wymęczyłem się z tą kobietą aż za bardzo, i jakoś zacząłem się do niej przekonywać jako muzyka. Jeśli kiedykolwiek mam zostać fanem Beyoncé – to do tego jeszcze bardzo długa droga.
Dobra, a teraz przejdźmy do ciekawszych rzeczy…
KONKURS
Panie i panowie, mam do oddania jeden egzemplarz najnowszej płyty Beyoncé!!! Chcecie ją dostać? Pewnie, że chcecie! Już wam tłumaczę co musicie dla mnie zrobić, by ta płytka trafiła z rąk moich do waszych!
Beyoncé do płyty dorzuciła siedemnaście teledysków, a utworów na albumie jest tylko czternaście. Ale też tylko jeden teledysk nie ma swojego odpowiednika na płycie w wersji audio. Który to jest?
Odpowiedź na to pytanie wysyłajcie na mail kiwdziu@gmail.com, w temacie wpisując „Konkurs Rock’n’Karol„. Macie czas do siódmego kwietnia do godziny 23:59. Wysyłajcie jedynie odpowiedź na pytanie, bez żadnych danych adresowych – o te dopiero poproszę zwycięzcę. Powodzenia!!!
PS. Odpowiedź na pytanie konkursowe można znaleźć w moim tekście.
(zdjęcia wokalistki pochodzą z galerii beyonce.com.pl)