Taylor Momsen i jej rockowa ekipa od pierwszych riffów swojego drugiego krążka zapowiadają że jeńców nie biorą. Sami się wybierają do tego swego piekła. Ale w ich wydaniu brzmi ono tak cudownie, że z ochotą mogę sobie grzeszyć, byle tam z nimi trafić.
Pierwsza płyta (Light Me Up z 2012) była raczej swoistym przedstawieniem się i deklaracją „cześć, jesteśmy ostrą rockową kapelą, naszą wokalistką jest laska z kawałem głosu i niezłym ciałem, a to że kiedyś była skromną ładniutką aktorką to nie ma nic do tego”. I było to dobre, był niezły czad, niezłe melodie. Ale od tamtej płyty minęły już cztery lata, i muzycy oraz wokalistka zdążyli w międzyczasie „podocierać się” i zdecydować jak chcieć grać. Going To Hell brzmi już znacznie dojrzalej i ciekawiej niż poprzednik.
Po przesłuchaniu pierwszej połowy już się kusi stwierdzić, że zespół ma ochotę przejąć stolik Pearl Jam i Nirvany. Płyta ocieka klimatem grunge’u z lat 90. (posłuchajcie Absolution, Blame Me i otwierającego Follow Me Down), momentami jest nieco doom-rockowo (House On The Hill słuchane w środku nocy w pustym domu potrafi przerazić), i wręcz hard-rockowo niczym u Marilyna Mansona za czasów This Is The New Shit (Why’d You Bring a Shotgun to the Party, Sweet Things i singiel tytułowy). I chwilami nawet bluesowo. Powiem wprost – jest to najlepiej zaaranżowana i wyprodukowana rockowa płyta 2014 roku – póki co.
Tak jak kiedyś u nas O.N.A. to była przede wszystkim Chylińska, tak samo tutaj nie ukrywajmy – The Pretty Reckless to przede wszystkim ona. Taylor Momsen, która ledwo ukończyła 20 lat, a spośród innych koleżanek w podobnym wieku wyróżniają ją świetne możliwości głosowe, na tej płycie co rusz przerasta samą siebie i nieustannie zaskakuje – w Sweet Things mamy momentami screamo, a potem wysokie wokalizy w Burn. Dawna gwiazda serialu „Plotkara” nie stroni od kontrowersyjnych tematów w swoich utworach – w Going To Hell wokalistka wyznaje że jej duszę opętał diabeł, w Heaven Knows słyszymy o ciężkim życiu niższych warstw społecznych, a w Waiting For My Friend można odnieść wrażenie że podmiot liryczny ma ostrego kaca moralnego – a także ostrego, rockowego wizerunku. Wystarczy obejrzeć ostatnie klipy, gdzie widzimy m.in Taylor z piersiami zasłoniętymi krzyżem, a także ją samą jako nowe uosobienie Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy.
I co najlepsze – wszystko idzie w parze ze świetną muzyką. W tym zespole nie ma chodzenia na kompromisy poprzez załagodzenie brzmienia do radiowego. Album Going To Hell idealnie potwierdza status grupy jako nowego, ostrego głosu młodej Ameryki.
♥♥♥ Tak. „Going to Hell” to z pewnością moja ulubiona płyta z 2014 roku, jak do tej pory. I najdłużej wyczekiwana.
Można by się było po mnie spodziewać, że takiej muzyki nie słucham (bo głównie w głośnikach gra Rihanna i Justin Bieber), ale ten zespół zawładnął moim sercem już w 2010 roku kiedy to zakochałam się w barwie głosu Taylor. Kocham ją i to co robi. Uwielbiam słuchać „Light Me Up”. Słuchałam jej przez 4 lata czekając na nowości i uważając, że nic lepszego nie wydadzą. Ale się myliłam. Na GTH Taylor brzmi inaczej, doroślej, a w muzyce jest zawartych więcej przemyślanych dźwięków. By the way, tam nie ma nieprzemyślanego dźwięku. Tay szokowała wyglądem, zachowaniem, tekstami i teledyskami od początku kariery muzycznej, no ale cóż się dziwić. Taki gra gatunek, to też taki przybiera wizerunek. Zaszokowała mnie jednak teledyskiem do „Fucked Up World”, który jest bardzo… słoneczny! Przyzwyczaiła nas do mrocznych teledysków, z odniesieniem do boga, wiary i religii, a tu mamy co innego. Ale na wielki plus!
Ja bym dała płycie 10/10, nie wiem czemu odjąłeś tą połówkę.
Pamiętam jak uczyłam się do egzaminów dyplomowych i wyszła ta płyta, a ja nie mogłam się powstrzymać i cały kwiecień brzmiał „Going to Hell”. Nie umiałam wybrać ulubionej piosenki, więc jej nawet nie wybierałam kochając wszystkie. Żałowałam tylko, że nie nagrała ponownie „Under the Water” i „Hit Me Like A Man”, już bardziej dojrzalszym głosem i te dwie moje ulubione piosenki z epki, nie dodała na GTH. Wielka szkoda.
wiem, że mnie naszło i odświeżam Twojego bloga, ale absolutnie podpisuję się pod Twoją opinią, ta płyta to naprawdę coś, nieprzerwanie, odkąd sie ukazała :)