Yeah Yeah Yeahs – „Mosquito”: szalony rollercoaster

Yeah Yeah Yeahs – „Mosquito”: szalony rollercoaster post thumbnail image

Każdy kto zna chociażby po jednym singlu z każdej płyty Yeah Yeah Yeahs, ten wie że to trio nigdy nie nagrywało dwa razy tak samo. Grupa eksperymentowała z dźwiękami od samego początku istnienia, ale Mosquito jest kumulacją wszystkiego co można wrzucić na jedną płytę. A Karen O, Brian Chase i Nick Zinner wrzucili tu niemal wszystko!

Słuchanie tego krążka to jak – wiem, że to strasznie wyświechtane wyrażenie, ale akurat takie pasuje mi idealnie – przejażdżka „tunelem strachów” w wesołym miasteczku, bo nie wiadomo co zaraz wyskoczy zza rogu z zamiarem przyprawienie nas o szybsze bicie serca. Z różnym skutkiem, to trzeba przyznać. Raz mamy oszałamiający chór gospel w singlowym Sacrilege (nic tylko wstawać i wrzeszczeć!), Karen O udającą komara (sic!) w kawałku tytułowym, ciągnące się przez cały utwór pojedyncze sample (niezbyt udane Always oraz These Paths), gościnny występ Dr. Octagona w Buried Alive (ten utwór wywołuje u mnie najbardziej skrajne emocje), odgłosy metra (Subway), a Area 52 ociera się o klimaty czadowego krążka It’s Blitz! (poprzednika Mosquito). Nie wszystko się udało, i nie wszystkie eksperymenty da się polubić, ale na pewno nikt nie będzie się nudził słuchając.

Klimat całego krążka budowany głównie przez pulsujący rytm groove, oraz wszelakie echa, chóry i pogłosy, co – w pewnym sensie – „powiększa” płytę (chyba zrozumiecie o co mi chodzi). Mosquito nie jest ani rockowe, ani elektroniczne – jest tutaj nawet spokojne, i dosyć stonowane brzmienie. Perkusja nie szaleje, gitara również, a i Karen w niewielu utworach pozwoliła sobie na wykrzyczenie. Ma się wrażenie że trio chciało się pobawić (jak zwykle, w ich przypadku) nowymi dźwiękami, i wrzuciło na album wszystko co się udało spójnie posklejać.

Podsumowując (o jeżu, znowu używam oklepanych słów), mamy kolejny szalony rajd z Yeah Yeah Yeahs po nieco wyboistej powierzchni, ale to taka przejażdżka na którą ma się kolejną ochotę dla samych momentów. I tak znowu, i znowu. Bo, cytując klasyka, w życiu piękne są tylko chwile. Nawet jeśli pomiędzy nimi jedzie się jak na flaku.

OCENA: 7/10

(PS. Gdybym mógł, dałbym dodatkowe 10 pkt do oceny za okładkę. Myślcie co chcecie, ale dla mnie jest bardziej niż genialna!)