Czeka nas w tym roku piąty album Avril Lavigne. Ostatni jej krążek Goodbye Lullaby ukazał się w 2011 r. i był – moim zdaniem – najdojrzalszym albumem w karierze Avril (a byłby najlepszy gdyby nie cudowny Under My Skin). Chociaż promujące go single na to kompletnie nie wskazywały. A po przesłuchaniu Here’s To Never Growing Up chcę mieć wielką nadzieję, iż z piątą płytą będzie ta sama sytuacja.
Powiedzmy sobie wprost – to infantylny, komercyjnie skrojony kawałek, który ma podbić listy przebojów. Nic innego. I w tym wypadku, wróżę spory sukces. Choćby nie wiem jak bardzo by mi się ten kawałek nie podobał, to ten świetnie chwytliwy refren za nic nie chce mi wyjść z łba. Avril, wypad z mojej głowy! Jest lekko, przyjemnie, słodko. Gitara gdzieś schowana w tyle, popowy beat, a najgłośniej słyszymy tu Avril, i chór wykrzykujący tytuł w każdym refrenie. A kiedyś było tak pięknie – nawet w komercyjnym hitowym Girlfriend mamy dobre szarpanie drutów.
Tekst? Nuda aż do porzygu. „Wołaj znajomych na imprezę, tańczymy na barze, będziemy szaleć, nigdy się nie zmienimy, nigdy nie dorośniemy”. Bez komentarza. A w tym wszystkim, jeden najbardziej zastanawiający fragment piosenki, z początku refrenu: „śpiewając Radiohead ile sił w płucach”. Ciekawe, czemu akurat Radiohead? Czyżby była nadzieja, iż album jest kompletnie inny niż zapowiadający ją singiel? Bardzo, bardzo, bardzo bym tego chciał.
„Upijamy się śpiewając byśmy nigdy nie dorośli!”
Avril – może lepiej dorośnij. Tak choć trochę.