Taco Hemingway – rap nieuniwersalny

Taco Hemingway – rap nieuniwersalny post thumbnail image

Z lekką dozą nieufności podchodziłem do tego, co ostatnimi tygodniami dzieje się na facebookowych tablicach i festiwalowych plakatach na pseudonim warszawskiego rapera, Filipa Szcześniaka. Jego muzyka rozprzestrzeniała się w ostatnich tygodniach jak wirus – co miało związek z tym, że wszystkie albumy rapera w formacie mp3 można pobrać za „co łaska”. A wszyscy dobrze wiemy, jak bywa z hype’owanymi wykonawcami – najpierw zgrywając hipstera unikamy ich słuchania i tylko obserwujemy reakcje dookoła. Kiedy ostatecznie decydujemy się na przesłuchanie, mamy już nieźle napompowane przez otoczenie oczekiwania. I się najczęściej rozczarowujemy.

Dlatego ja do muzyki Taco Hemingway’a podchodziłem bardzo ostrożnie. Nie zgłębiałem tematu, nie czytałem opinii. Chciałem podejść do rapera jak najbardziej neutralnie. Nie zamierzałem go ignorować – byłoby to zresztą trudne, bo raper z chwilą wydania ostatniej EPki (Umowa o dzieło) jest bardzo rozchwytywany (wystąpił już w tym roku na Open’erze, wkrótce również TNM oraz krakowski LMF). Bez dogłębnego researchu odpaliłem Trójkąt Warszawski i Umowę o dzieło.

O czym ty do mnie rozmawiasz?

Polski hip-hop zawsze był dla mnie czymś w rodzaju odtrutki na przebarwioną rzeczywistość estetyki mainstreamowego popu. Z tym, że zza młodu ciężko mi się ją przyswajało, gdyż (przynajmniej w muzyce) wolałem słodkie kłamstwa o idealizowaniu niż gorzką prawdę. Słowa Sokoła, O.S.T.R.-ego, Fisza i Peji o wszechobecnej gangsterce i wcale-nie-tak-fajnym życiu w mieście mnie dobijały, ale nie mogłem zaprzeczać ich autentyczności, a także uniwersalności. Każdy z raperów pochodzący z innej rzeczywistości niż moja kielecka potrafił ją pokazać w skali ogólnej. Mówili o Polsce jako ogóle, integralnej całości. Wszyscy ich słuchacze się jednoczyli ich słowami – nieważne czy byli z Łodzi, z Warszawy, ze Śląska czy z Kielc (swoją drogą, mój „ziomek” Liroy nigdy mnie nie przekonywał).

I to mi się od razu rzuca u Taco Hemingway’a. U niego już tego nie słyszę.

Niby jestem z tego samego pokolenia co Taco – ludzie 20+, wchodzący w dorosłość która okazuje się naprawdę przesraną sprawą. Kasy brakuje, a mimo to chcemy żyć na bogactwie jak w Europie. Ale mam z tym taki problem, że jakby niezupełnie umiem się wpasować w ten schemat dwudziestokilkulatków. Jasne, że kiedyś taki byłem. Też chciałem się zachłysnąć tą dorosłością, ale zrobiłem to aż do przesady. Przełknąłem nawet nie gorzką pigułę, a całą ich fiolkę. Poddałem się szybciej niż zacząłem i nie mam zamiaru już dalej brać udziału w tym powszechnym hedonizmie i pogoni za pensją wyższą niż 1500 miesięcznie. Łączy mnie z nimi tylko to, że żyję z dnia na dzień. Ale ja nie udaję, że mnie na to stać, nie kopię się z koniem za cenę dobrej imprezy w warszawskich pawilonach i sopockim monciaku oraz posiadania iPhone’a. Mnie już ta walka zmęczyła.

Trójkąt Warszawski

Trochę się boję Warszawy. Mam tam mnóstwo znajomych – najczęściej świetnych i przyjaznych ludzi. Ilekroć do niej przyjeżdżam, zawsze świetnie się bawię. Ale to miasto jest dla mnie swoistą egzotyką. Nie mam tam imprezy co weekend – kiedy tam się bawię, to jest to efekt oszczędzania na zabawę całymi tygodniami, jeśli nie miesiącami. Znam tam raptem 4 miejsca i wszystkie kojarzą mi się z koncertami. I nic w tym mieście nie pachnie mi „jak szlugi i kalafiory”. Odniosłem wrażenie, że to album dla tych, którym warszawska rzeczywistość jest bliższa niż – jak mnie – od święta.

Umowa o dzieło

https://www.youtube.com/watch?v=G6RxdKKnCl4

Pracowałem raz na umowie zlecenie. I była to fajna praca. Fakt faktem, nie gwarantowała mi ona pewnej przyszłości. Ale dała mi coś w rodzaju spokojnej stabilizacji. Dlatego ja się nie wychylałem z zabawą. Wolałem mieć spokój. Wolałem jeszcze w miarę mieć co zjeść do wypłaty niż się przebawić i zalać w sopockim klubie (ostatnio mieszkałem tuż obok „Monciaka”). Ale raz dałem się na to namówić i widziałem tę masy ludzi zostawiających w barze niemałe sumy na alkohol, a potem rozprawiających na papierosie o słabych zarobkach. I po raz kolejny poczułem, że to nie jest mój świat. I skończyło się na tym, że uciekłem całkiem do strefy spokoju w rodzinnym domu.
„idę na balet i żyję wspaniale/Sobie zapalę i wypiję, żeby zalać te żale/Rano zamówię Dominos, choć miałem dietę mieć inną” – to nie jest mój świat

Od razu to napiszę, by uniknąć nieporozumień – Filip ma świetny flow, godny pozazdroszczenia, odwala świetną rzemieślniczą robotę. Beaty jego utworów również są bardzo dalekie od przeciętności. Mój problem z Taco polega na tym, że on po prostu rapuje o takim życiu, o którym nie mam zielonego pojęcia.

PS. Ciekawostka – wiecie, że Taco jest autorem słynnego w polskim youtubie „Hitlera w poszukiwaniu elektro”?