Kawał naprawdę fajnego, komiksowego guilty pleasure. Chaotycznego, nieskładnego, ale naprawdę fajnego jako całość. Tak mógłbym opisać wrażenia po obejrzeniu Suicide Squad, które miałem farta obejrzeć już w środę na pokazach przedpremierowych w poznańskim Cinema City (mieliśmy zobaczyć w sali IMAX, ale obsługa została pokonana przez problemy techniczne i przeniesiono nas do sali 2D).
Jak na muzykoholika przystało, największe wrażenie na mnie zrobiła warstwa dźwiękowa. W poszczególnych momentach słyszeliśmy świetny score autorstwa Stevena Price’a – laureata Oscara za muzykę do Grawitacji. Przy tworzeni muzyki do Suicide Squad postawił głównie na agresywność brzmienia gitar i smyczków. Dodało to obrazowi naprawdę sporej przestrzeni i jeszcze bardziej przyśpieszyło jego dynamikę (a warto wspomnieć że po pierwszych 30 minutach film jest jedną wielką rozpierduchą, dzieloną tylko na poszczególne etapy). Kompozytor w wywiadzie dla Entertainment Weekly wspominał, że w trakcie pisania muzyki, mocno inspirował się Davidem Bowie. Soundtrack autorstwa Price’a ukaże się 8 sierpnia, póki co na stronie EW możemy odsłuchać pierwszego utworu.
Dziś też, wraz z właściwą premiera filmu ukazał się „Suicide Squad: the Album” – trochę soundtrack do filmu, ale bardziej „songs inspired by” (jak przypadku albumów do filmowych Igrzysk Śmierci). Utwory na nim zawarte nie są wszystkie słyszane w filmie, ale w dużej części oddają jego klimat. Mamy tam zestaw naprawdę niezłych artystów z naprawdę niezłymi kawałkami. Grimes z nowym singlem Medieval Warfare, epicki collab Imagine Dragons z Lil Wayn’em i Wizem Khalifą, Panic! At The Disco coverujące Bohemian Rhapsody, Mark Ronson razem Danem Auberbachem z The Black Keys, znany z wyemitowanego na zeszłorocznym Comic-Con trailera cover Bee Gees I Started a Joke i mnóstwo innych. Kawał naprawdę fantastycznej muzyki. Wszystkie utwory opowiadające o ludzkim szaleństwie, psychopatii, niszczeniu człowieka i ani na moment nie zwalniające tempa. Album bez problemów znajdziecie na serwisach streamingowych. Ja wciąż się zastanawiam czy już go nie kupować na iTunes.
W trakcie oglądania filmu wyobraziłem sobie też inną kwestię. A gdyby tak, wzorem Amandy Waller budującej skład złożony z samych złych ludzi, stworzyć… zespół rockowy odpowiadający osobowościom filmowego zespołu Task Force X? Zabawmy się trochę, odrzucając wszelkie ograniczenia narodowościowe/płciowe/muzyczne.
(MINIMALNE ILOŚCI SPOILERÓW!)
Amanda Waller – Joe Jackson
Wyrachowana, zimna sucz, zależy jej wyłącznie na własnym interesie. Nie obchodzą jej koszta, wszystko się zakryje i zatamuje. Zawsze ma własne asy do rozdania. Ojciec klanu Jacksonów, będący pierwszym menedżerem Jackson 5, który wielokrotnie chciał jak najwięcej zabrać dla siebie z rodzinnego biznesu, idealnie pasuje do tej roli.
Deadshot – Jack White
Jedna z półkul „mózgu operacji”. Nigdy nie pudłuje, bezpardonowo żąda, wszyscy słuchają go bez szemrania. Niczym jeden z najważniejszych muzycznych biznesmenów i muzyków dzisiejszego rocka.
Harley Quinn – Yolandi Visser
Co prawda, w filmie Harley Quinn to bardziej jedno comic relief (które po jakimś czasie jest bardzo przewidywalne) niż ciekawa psychologicznie postać byłej lekarki Jokera, ale wizualnie to jedna wielka uczta dla oka. I patrząc na miny Margot Robbie, od razu przychodziła mi do głowy kobieca część Die Antwoord.
Rick Flag – Liam Gallagher
Niby wszyscy słuchają tutaj Deadshota, ale w garści wszystkich trzyma Rick. Od jego decyzji zależy tutaj wszystkich „być albo nie być”. I tak samo ten bardziej pyskaty Gallagher – gada bez ogródek i chciałby wszystkimi pomiatać. Z różnym efektem, to trzeba przyznać.
El Diablo – Kurt Cobain
Woli stać z tyłu, nie chce stać się bronią w cudzych rękach. Uważa swój dar za przekleństwo, które go zniszczyło. Kiedy jednak stanie do walki – to biada tym, którzy z nim zadrą. Tak samo z ludźmi postępował wokalista Nirvany. Tak samo postępował ze swoją muzyką. I to samo go zniszczyło.
Killer Croc – Trent Reznor
Postać wielu czynów, a niewielu słów. Mówi tylko gdy potrzeba, woli działać bezpośrednio. Nie przebiera w środkach, nie patyczkuje się. Lider Nine Inch Nails jest idealnym kandydatem na tę rolę.
Katana – Jacek Chrzanowski
Nie znacie gościa? Nic dziwnego – to tylko basista Hey i Dezertera. Spełnia taką samą rolę jak Katana w filmie – praktycznie jest niezauważalna, nie ma własnej osobowości i jest tylko dodatkiem. Ciekawym, ale wciąż tylko dodatkiem. W to miejsce można wstawić każdego innego basistę, jaki wam przyjdzie do głowy. Lub klawiszowca z zespołu rockowego.
Boomerang – Axl Rose
Człowiek-niespodzianka. Nie wiadomo co mu zaraz przyjdzie do głowy, co chwila ma ochotę zwiewać od wszystkich jak najdalej, ma dziwne fetysze i wymagania. Hmmm, czegoś wam to nie przypomina?
Joker – raper na featuringu
Każdy, kto film obejrzał, się ze mną zgodzi – Jokera w filmie mogłoby w ogóle nie być. Jego rola sprowadza się do chęci uwolnienia Harley Quinn (co jest nieco dziwne, bo Jokerowi nigdy specjalnie nie zależało na Harley, zawsze pozbywał się jej, kiedy nie była mu potrzebna) i ten wątek nic do fabuły nie daje. Bez niego ten film mógłby się zupełnie obyć. Tak samo bywa z raperami, których artyści zapraszają na featuringi do swych płyt. Nawijają swoje, kasę wezmą i pójdą. A minutę póżniej już o nich zapominamy i nie jest nam nawet ich żal.
Enchantress – ?
Jedyna z zestawienia dobra i zła jednocześnie. Dr. June Moone opętana przez sześćtysiącletnią wiedźmę jest tutaj głównym złem i największym zagrożeniem dla świata.
I nie mam zielonego pojęcia kogo można by obsadzić w tej roli. Może wy mi pomożecie?