A właściwie to sam się o to prosiłem.
Rzadko kiedy mam okazję, żeby karierę muzyczną swojego ulubieńca śledzić od samego początku. Zwykle poznaję ich w szczytowym momencie kariery, kiedy mają za sobą już kilka płyt, sporo koncertów i roszady składu. Kiedy jednak kogoś poznaję „od zera” i pokocham już w tamtym momencie, to przez resztę życia (czy to mojego, czy danego wykonawcy) nie odpuszczę i będę wiernie słuchał, biegał na koncerty, kupował oryginalne płyty, nabijał wyświetlenia na YT. Bo chcę być świadkiem wielkiego triumfu tego, kogo obserwuję od pierwszych chwil bycia tym maluczkim. Niczym rodzic gratulujący pierwszych kroków, ja tak samo cieszę się z sprzedanych płyt mego idola.
I to właśnie jest u mnie z Eweliną Lisowską, którą wspieram od momentu jest startu w X-Factorze. Wysyłałem smsy na nią, czekałem z wypiekami na debiutancki singiel, płyty kupowałem niemal od razu po premierze.
A czym mi ona odpłaca za wsparcie? Coraz gorszymi utworami.
AERO-PLAN był naprawdę fajnym, przebojowym debiutem. Za to od Nowych Horyzontów zaczęła się równia pochyła. Ewelina sobie jeszcze podkopała grób reklamą Media Expert (chociaż trzeba przyznać, że tu głownie zawinił sklep wykupując każdy możliwy blok reklamowy), która mocno nadszarpnęła jej wizerunek. Ewelina próbowała ratować reputację godząc się na udział w „Tańcu z Gwiazdami”, ale zaraz potem portale plotkarskie mocno rozpisywały się o jej problemach uczuciowych (a nie oszukujmy się, większość Polaków codzienną prasówkę zaczyna od Pudelka, nie od Onetu czy TVN24), więc o muzyce Eweliny jeszcze łatwiej było zapomnieć.
Ja przy tym wszystkim wciąż stałem nie tyle z boku, co bardziej na trybunie. Niczym na meczu piłkarskim płakałem widząc jednego samobója mojej drużyny za kolejnym, ale wciąż trzymałem kciuki wierząc, że ten mecz jeszcze się nie skończył. W takiej pozycji siedzę i patrzę, co Ewelina Lisowska wyprawia ze swoją karierą i twórczością. Najpierw porzucenie pop-rocka i agresywnego śpiewania na rzecz mocno mainstreamowego popu, równorzędnie z wydawaniem nowych singli wręcz taśmowo, gdzie każdy brzmi „jak z innej parafii” (choćby ostatnie Prosta sprawa w stylu reggeaton i ostatni Zrób to! mocno musicalowy), coraz gorsze produkcje.
Ja to oglądam, patrzę, głównie klnę i się wściekam. Ale kibicuję dalej.
Na początku listopada wyszedł trzeci album Lisowskiej, Ponad wszystko. I wątpię, czy choć trochę poprawi sytuację Eweliny, bowiem z krążka nie wyłania się nic innego poza nudą. Wypuszczone wcześniej single są tam oflagowane jako „bonus tracki” i rzucone na osobny krążek, a cała reszta nie ma z nimi nic wspólnego. Zdecydowania większość materiału jest monotonna, zrobiona na kilku identycznych beatach, a wokalistka więcej szepce niż śpiewa.
A wiecie jaki jest ostatecznie finał?
Że Nowe Horyzonty kupiłem cyfrowo w wersji deluxe, a zamówione Ponad wszystko czeka aż je odbiorę z empiku.
Ewelina, coś ty mi zrobiła?
(fot. Bartek Jasik, ewelina-lisowska.com)