Moje najważniejsze single 2021

Moje najważniejsze single 2021 post thumbnail image

Kiedy przyszło mi do głowy by robić podsumowania roku, to nie mogłem się zdać na swoje Spotify Wrapped – bo mam jeszcze winyle i Apple Music. Nie mogłem się zdać na Last.fm – z tego samego powodu. Więc jedynymi kryterium są w tym roku moja pamięć i moje serce. Nie wiem czego słuchałem więcej, nie wiem co przegapiłem. Ale kiedy chciałem wybrać te 21 single, które zrobiły mi 2021 – to poszło raz-dwa.

Takie zestawienie pojawia się u mnie niemal co rok. Na użytek nowych czytelników wyjaśniam: to NIE jest lista najlepszych utworów minionego roku. To wybór czysto emocjonalny, który opisuje mój stan na 2021. Jak się czułem i co przeżywałem w zeszłym już roku. Nie są to najlepsze utwory które usłyszałem w 2021, ale to są te najważniejsze. I dlatego tak ta lista jest nazwana.

Roosevelt – Forget

Mógłbym w tę listę po prostu wrzucić całą tracklistę najnowszego Polydans, do którego przetańczyłem prawie całą wiosnę, ale to byłoby pójście na łatwiznę. Zdecydowałem się na Forget, bo ten kawałek swoim pulsującym groovem podnoszącym napięcie przez pierwsze dwie i pół minuty, po którym następuje jeden z najlepszych disco beatów jakie słyszałem w 2021 roku jest dla mnie podstawowym powodem, dla którego muszę się wybrać na najbliższy koncert Roosevelta w Polsce.

Daria Zawiałow – Żółta Taksówka

Zasadniczo to ja jestem cholernie łatwy w obsłudze. Wystarczy rzucić nieco gitar przepuszczonej przez synthowe filtry i zwykle jestem kupiony. Ale jeszcze dorzućmy do tego naprawdę szczery tekst o tęsknocie w związku na odległość wyśpiewany bez wielkich tonów (a Zawiałow potrafi wysoko śpiewać jak chce), to już rzucam się na winyla. Szkoda, że album w całości nie spełnił moich wymagań aż tak jak podgrzał mnie ten singiel, ale wreszcie dostałem Zawiałow we własnej krasie i stylu, a nie jako zapatrzoną w Korę czy Ostrowską fankę.

Dawid Grzelak – Algorytm (feat. Enchanted Hunters)

Dawid Grzelak jako artysta wizualny ma całkiem niezłe portfolio, za to muzycznie jest niesamowicie oszczędny. Nie tylko pod względem ilości wydanego materiału, ale też środków jakich używa. Tutaj tylko smęci pod jednostajny podkład z Gosią Penkallą i Magdą Gajdzicą w chórkach i śpiewa dokładnie to co sam mam głowie od zeszłego roku. 3 minuty i 33 sekundy pięknego nastroju. Niestety, w tekście pada smutna prawda, że „algorytm nie poda tego dalej”. A powinien.

Billie Eilish – Happier Then Ever

Rodzeństwo O’Connell stworzyło banger będący dedykacją dla wszystkich narzekaczy z serii „Billie Eilish nie śpiewa, tylko mamrocze” oraz „co to za muzyka bez instrumentów”. W niecałe pięć minut grają na nosie jednym i drugim. Genialnie pokazuje to nie tylko rozwój artystyczny samej Billie, ale też odwagę w szukaniu nowych form. Bo trzeba ją mieć, by po takim sukcesie jak debiut i single z niego – nafaszerowane głównie trapowymi beatami – walnąć taką niemal rockową balladę przechodzącą w wyraz młodocianej furii złamanego serca.

WaluśKraksaKryzys – Najgorsze rzeczy

Zeszłoroczne nominacje do Fryderyków w kategoriach rock i metalowych można było skomentować słowami „rock umarł, rock jest martwy”. Na co wchodzi Waluś i mówi „powiedz mi to w twarz, przegrywie!” i zarzucił kilkoma pięknymi punkowymi historiami. Z których singlowe Najgorsze rzeczy to czysty wyraz tego czym jest uzależnienie od drugiego człowieka, obudowane w melodię, która jest u mnie definicją punka w 2021. Punka, który nie musi polegać na darciu mordy, by słuchacz zrozumiał że wykonawca ma serce i głowę w strzępach.

Niemoc – Potop (feat. Tęskno)

Lista gości na drugim albumie Niemocy jest nie tylko udowadnia jak wysoko już zaszedł ten zespół, ale też nieźle zaskakuje. Bo Joasia Longić to wcale nie jest oczywisty wybór na album trip-rockowy, ale kurwa, sam nie wiem jakim cudem tu wszystko zatrybiło. Tekst bez niemal żadnego sensu, riff tak jednostajny że aż może uchodzić za nudny. A wokal Joasi prawie jej nie przypomina. Może właśnie dlatego, to wszystko skumulowane dało tak porywający singiel? Nie kumam. Ale nie muszę.

Kuba Kawalec – Zdechłam (feat. Ana Andrzejewska)

Co? Chcecie mi powiedzieć, że ten typ z happysadu napisał taki doom-popowy numer? Kiedy Kawalec wyjechał z tym kawałkiem, a wraz z nim Ana Andrzejewska zaczęła tak pięknie zawodzić, poczułem jakby ktoś przejechał mi walcem po świadomości. Kiedy w drugiej minucie śpiewają w duecie z potężnym ładunkiem emocjonalnym, to poczułem taką bezsilność jak w 2020, podczas kampanii wyborczej. Kiedy to z każdym dniem traciłem nadzieję, że zostało już tylko „umrzeć na brak światełka w tunelu, na nadmiar łez, bez podpowiedzi co robić kiedy nadchodzi to złe”.

Margaret – Kiedy Jak Nie Teraz

Wydana na początku roku płyta Maggie Vision była niczego sobie, ale dopiero w wakacje Maggie dostarczyła porządny popowy banger. Ten beat inspirowany reggaetonem i Małgosia bijąca taką pewnością siebie, że nic tylko trzymać kciuki by tak jej zostało. W tych dwóch i pół minutach jest więcej przebojowości niż w całym jej pierwszym albumie. W idealnym świecie Kiedy Jak Nie Teraz byłoby molestowane przez stacje eskopodobne równie często co utwory Sanah.

Lil Nas X – That’s What I Want

Szkoda, że go nie było wtedy, kiedy sam odkrywałem kim jestem. Gdyby za czasów moich lat szkolnych istniał taki Lil Nas X bez krępacji rapujący, że potrzebuje chłopca z którym spędzi całą noc, a potem całe życie, to wreszcie bym poczuł, że w tym mizoginistycznym hip-hopie ktoś mnie rozumie. I że ktokolwiek mi śpiewa, że mój pociąg do płci własnej nie jest zboczeniem, tylko normalnym uczuciem.

Brodka – You Think You Know Me

Swego czasu miałem ten problem z BRUT, że nie potrafiłem znaleźć tam Brodki. W każdym utworze słyszałem Portishead, The Kooks czy inny zespół spod szyldu indie-rocka. Jasne, to są dobre kawałki – ale nie było w nich Moniki, tylko głównie podszywanie się pod innych. Poza właśnie You Think You Know Me, będące tam chyba najprostszym i najmniej przekombinowanym utworem – trzy akordy, subtelny wokal Brodki, prosta perkusja. Czyli Monika będą sobą w najlepszej wersji.

Wczasy – Polska (Serce Rośnie)

Nie wiem czy jakikolwiek inny polski tekst dał mi tak solidny wpierdol po ryju jak ten. Tu nie mam nic do dodania, musicie tego przesłuchać.

Coals – Lawa

Czy Coals w 2021 to jest już hyperpop? Nie wiem. Ale fakt faktem, Kacha i Łukasz od czasów docusoap pogrywają sobie coraz śmielej eksperymentując z formami pop/elektroniki (chociażby zapraszając do jednego z singli Żabsona) i chwała im za to. Ale w 2021 to Lawa wyszła jako ten hipnotyczny, zmuszający mnie do gibania rękami i biodrami banger, przy którym zatęskniłem za czasami spędzania pół nocy w zadymionych klubach.

Tola – Recycled/Fragile

Myślicie, że jestem tu jakkolwiek obiektywny? Sam w to wątpię. Ale nawet udając, że jestem – to każdy usłyszy, że pierwszy singiel zapowiadający solowy debiut Szlagowskiej udowadnia, że ona ma dyg do tworzenia nawet radiowych przebojów. I tu jej to chyba wyszło nawet przypadkiem. Wokalizy tworzące oniryczny nastrój, beat skomponowany pod klasyczny pop i Tola porównująca własne uczucia do tematów ekologicznych. Niby powrót, ale w tym przypadku jest to debiut. Na światową klasę.

Charli XCX – Good Ones

Artyści i zespoły nagrywając albumy mające zakończyć kontrakt wydawniczy mają często tendencję do olewactwa – byle to nagrać, wydać i się uwolnić od zobowiązań. Charli XCX ewidentnie chce się uwolnić od Atlanic Records (widać to w niemal każdym poście na jej socialmediach), ale na pewno nie kosztem wydawania słabych piosenek. Czego taneczny Good Ones jest dobrym przykładem. Utwór napisany pod radiostacje do tańczenia odległy od hyperpopowych klimatów Charli, tylko chciałoby się żeby trwał nieco dłużej.

1988 – Bajkał (feat. Margaret i Kacha)

Syny na początku 2021 ogłosiły rozwiązanie zespołu, więc 1988 postanowił wziąć sprawy we własną konsoletę i zrobił duet collab tak oczywisty jak nieoczekiwany. Kacha coraz mocniej wskakująca w popowy mainstream oraz Margaret po pierwszym roku niezależności twórczej zrobiły tu swoimi delikatnymi wokalami i deklaracjami o swojej kobiecej sile idealny kontrapunkt do tego „głębokiego jak Bajkał” basu. Moim marzeniem na 2022 jest usłyszeć to na żywo.

Maria Peszek – Virunga

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i to właśnie jest mój case z pierwszym singlem z ostatniego albumu Peszek. Jako człowiek, będący gejem i wciąż obywatelem Polski jestem od niemal dwóch lat (prawdę mówiąc, to dłużej, ale ostatnie dwa lata były tego kumulacją) celem nagonki ze strony najwyżej postawionych ludzi w tym kraju i wpływowych hierarchów kościelnych. Wierzcie lub nie, ale to jest wykańczające psychicznie. Zwłaszcza jak słów szczerego wsparcia czy pokrzepienia prawie nie ma. I w tym momencie wchodzi Peszek, której mogę zaufać i uwierzyć. I usłyszeć, że śpiewa tam dla mnie i o mnie.

Jessie Ware – Hot’N’Heavy

To, że What’s Your Pleasure? było jedną z najdoskonalszych płyt 2020 roku, to wie każdy kto jej przesłuchał. Ale Jessie w 2021 udowodniła, że miała na ten album jeszcze jednego asa w postaci soczystego w klimacie house Hot’N’Heavy, który wzorem poprzednich utworów z tej płyty mówił „tańcz bez wytchnienia na ripicie”. Taryfy ulgowej tu nie ma, kochaj na pełnej.

Dua Lipa – That Kind Of Woman

Future Nostalgia Duy i wyżej wymieniona Jessie przez ostatnie dwa lata praktycznie nie schodziły z moich słuchawek. Jedna i druga wydały w 2021 reedycje tych krążków, bo – jak się okazało – miały jeszcze sporo dobra schowane. U Lipy było to pachnące Giogrio Moroderem That Kind Of Woman, gdzie Dua w roli dominującej femme-fatale przejmuje kontrolę nad imprezą. Jak zresztą robiła całą Future Nostalgią.

St. Vincent – Sad But True

Co z tego że cover, skoro oryginał nawet do niego nie doskakuje? Jeszcze rok temu nie uwierzyłbym, że jakikolwiek utwór Metalliki można zagrać tak, by wybrzmiał w nim podtekst erotyczny (bez żadnych zmian tekstowych). I St. Vincent to zrobiła! Agresywne gitary i perkusje przepuszczone przez przestery, a Annie śpiewająca totalnie po swojem – no i mamy pachnący pornografią klimat niczym z klubu BDSM.

Danny Elfman – True (feat. Trent Reznor)

Kiedy słuchałem albumu Danny Elfmana, kilkanaście razy się upewniałem czy na liście współautorów i producentów nie ma nigdzie lidera Nine Inch Nails. On sam pewnie też się nad tym zastanawiał, więc zapewne postanowił wpaść i dograć się do jednego z kawałków. Tym sposobem oficjalnie namaścił Danny’ego na swego następcę na polu industrial-rocka. Samemu Danny’emu jeszcze poświęcę co nieco w podsumowaniach roku, ale za samo True ociekające gitarami jak za czasów Reznorowego Closer należą się kompozytorowi brawa.

Sanah – Kolońska i szlugi

Możecie nie lubić, możecie wyśmiewać za infantylność, możecie narzekać że nudne i znowu o tym samym po raz setny (poniekąd słusznie). Ale pokażcie mi drugą osobę w polskim popowym mainstreamie, która śpiewa o miłości i rozstaniach na takim samym luzaku jak generacja Z nagrywa TikToki i pisze na Twitterze czy Discordzie. Był ktoś taki przed Zuzą? Bo nie kojarzę. Osobiście czekałem na kogoś takiego od lat, a w połączeniu z tak prostymi melodiami i nawarstwianiem smyczków i synthów – no to takiego popu to ja chcę słuchać jak najwięcej.