Mówiła, że nie pasuje do niej wielka sława. Mówiła, że nie interesuje jej komercyjny sukces. Kiedy udzielała wywiadu dla Billboardu w październiku 2013 roku, miała na głowie papierową torbę. Dostała to wszystko, czego nigdy nie chciała. Mimo że wydaje albumy od piętnastu lat, to dopiero teraz stała się jedną z najpopularniejszych autorek tekstów (jej słowa śpiewają Rihanna, Katy Perry, Christina Aguilera, Britney Spears i Beyonce), Titanium Davida Guetty z jej udziałem stało się światowym hitem, a najnowszy album 1000 Forms Of Fear jako jej pierwszy w karierze zadebiutował na pierwszym miejscu Billboardu. Ale to sukces okupiony sporymi cierpieniami i strachem.
W historii muzyki mamy wiele przypadków, gdzie cierpienie osobiste wokalisty przekłada się na nad wyraz dobre albumy. Historia naszej bohaterki nie jest wyjątkiem – śmierć chłopaka, rozstanie z partnerką tuż przed planowanym ślubem, próba samobójcza, długoterminowa terapia w szpitalu psychiatrycznym. Wiele tych złych wspomnień i emocji znalazło ujście w tekstach na albumie – często mocno niepokojących (Straight For The Knife, Free The Animal, Fire Meet Gasoline) i wzruszających (Big Girls Cry, Elastic Heart, Eye Of The Needle). Próżno tu szukać jakichkolwiek pozytywnych emocji (nie licząc minimalnie Hostage).
Zaskakuje natomiast sposób, w jaki te emocje zaserwowano. Bardziej obeznani z twórczością wokalistki nie są zaskoczeni brzmieniem mocno eksperymentalnym, a jakże odmiennym od jej poprzednich dokonań. Większość utworów cechuje podobna budowa – spokojny wstęp podkreślany mocnym głosem Sii, potem nagle z impetem wchodzi potężny refren, tempo jest trzymane do kolejnego refrenu, by potem opaść i na finał znowu walnąć nas po uszach. Słychać to m.in. na znanych już singlach (ciekawostka: gdy piszę tę słowa, teledysk do Chandelier ma na liczniku ponad 73 miliony wyświetleń) czy też Dressed In Black, Free The Animal i Fire Meet Gasoline. Od tej „epickości” brzmienia aż potrafi rozboleć głowa. Dlatego radzę dawkować sobie ten album na raty, pojedynczymi utworami. Inaczej nie dostrzeżemy pięknej ballady jaką jest Straight For The Knife, niezłego funkowego zacięcia w Hostage i Cellophane mogącego kojarzyć się z produkcjami Massive Attack.
Wokalistka promuje swoje dzieło w dość specyficzny sposób – wywiadów nie udziela, w trasę koncertową nie wyruszy, a na występach w telewizji stoi tyłem do publiczności. Kreacja artystyczna? Niekoniecznie – to może być kolejny sposób wyrażenia swoich „tysiąca wyrazów strachu”. Strachu przed sławą, która artystkę dopadła nagle i bez ostrzeżenia. Ale niewątpliwie sławą zasłużoną.
7/10
„Dlatego radzę dawkować sobie ten album na raty, pojedynczymi utworami. Inaczej nie dostrzeżemy pięknej ballady jaką jest „Straight For The Knife„”
Racja, jak przesłuchiwałam tą płytę po raz pierwszy, nie dostrzegłam
żadnych mega utworów zahipnotyzowana tylko 'chandelier’, który leciał u mnie bez przerwy przez około pięć dni. Później wpadła
mi w ucho ballada 'big girls cry’ i na tym zakończyłam przesłuchiwanie
albumu. Ale jak ja to mam w zwyczaju, zawsze wracam do przesłuchiwania
albumów po pewnym czasie i właśnie teraz wróciłam. Mam nadzieję, ze
zauważę inne piosenki i teksty, ponieważ wiadomo, dopiero jak
przesłuchuję albumu po raz 3-4, to wsłuchuję się w tekst.
Głos Sii jest idealny. Mocny, silny i perfekcyjnie pasujący do piosenek, jakie nam proponuje i nie dziwię się, że nie udziela wywiadów.
Jej osobista płyta, która nie była nastawiona na sukces komercyjny, nagle stała się sławna. Dziewczyna śpiewa o tym co jej leży na duszy i nagle te 'sekrety’ stają się dostępne i znane każdemu. Możliwe, że się wstydzie teraz tego, o czym śpiewa.
Pozdrawiam @couldabeenthe1
PS: przyzwyczaj się do takich komentarzy :)