Jest takie powiedzenie, że „żelazo trzeba kuć, póki gorące”. Nie znam się na kowalstwie, ale wydaje mi się, że jak zbyt intensywnie kuje się wciąż to samo żelazo, to w końcu dobije się do jego granicy wytrzymałości i pęknie na pół z hukiem. I do tej granicy wytrzymałości coraz bardziej zbliża się Sanah, która wydaje nowe single jak maszyna.
Na początek, prześledźmy karierę artystki. Pierwsza EPka Ja na imię niewidzialna mam ukazała się w październiku 2019 (tylko na winylu i cyfrowo), a utwory z niej w większości były wydawane od kwietnia do września tamtego roku co miesiąc-dwa. 3 stycznia 2020 wyszedł Szampan, a w lutym zapowiedziano album Królowa Dram – pierwotnie na marzec, z powodu lockdownu przesunięto na maj. Album wyszedł aż w trzech wersjach – standardowej (13 piosenek), deluxe (na której znalazły się utwory z EPki – łącznie 19 piosenek) oraz Super Deluxe z dodatkowym winylem, na której łącznie było aż 23 utwory!
Pierwsze miejsce OLiSu i status Platynowej. Single z albumu lecą w radiach średnio raz na godzinę, recenzje też bardzo przychylne. Aż tu nagle w sierpniu zupełnie nowy singiel No sory zgłoszony do konkursu na festiwal w Opolu. A niedługo po wygranej na festiwalu… zapowiedź nowej EPki – Bujda z pięcioma nowymi singlami (i trzema wcześniej znanymi)! Ogłoszona w sierpniu trasa koncertowa już całkiem wyprzedana, a potem kolejna zapowiedź… „finalnej edycji” Królowej Dram z jeszcze jednym premierowym utworem i łącznie z 26 na trackliście! Bujda wychodzi 23.10 (cyfrowo, na winylu i kasecie), dziś dostaliśmy finalną Królową. Tak, to wszystko w nieco ponad rok od pierwszej EPki. Nie pogubiliście się? Bo ja już pomału zaczynam, zwłaszcza podczas słuchania.
Żeby było jasne – jestem wielkim fanem Zuzanny (wiedzieliście, że ma tak na imię?). Brakowało mi takiej muzy w polskim mainstreamie – dziewczęcej, chwytliwej, fajnie łączącej w tekstach poetycką egzaltację z nowoczesnym językiem. Nazwanie jej „kobiecą odpowiedzią na Podsiadło” to pójście na łatwiznę, ale sporo w tym racji. Dawno nie było w polskim popie tak kurewsko zaraźliwych melodii. Pojedyncze koncerty plenerowe, które udało się latem zorganizować pomimo pandemii schodziły jak na pniu i Sanah musiała grać po kilka razy w tych samych miastach. Artystka i jej management prawie nie musieli nic robić, muzyka naprawdę broniła się sama. Tylko komuś tam apetyt porządnie urósł w miarę tego jedzenia. Co skończyło się obecnie Zuzą pisząca i wydającą nowe utwory jak taśmociąg.
I nie wiem jak dla was, ale dla mnie od premiery No sory zaczęło się u Sanah robić wtórnie. Patent komponowania wciąż ten sam, a momentami wręcz zakrawający o autoplagiat – duszki brzmiące jak Królowa dram, BUJDA jakby ktoś wymieszał Łezki me i Koronki, a Pożal się boże jakby Czarny HiFi gorzej zmiskował Aniołom szepnij to. Jedyne co się na EPce broni to teksty, które w oderwaniu od warstwy instrumentalnej wciąż są kawałkiem fajnej liryki.
Do wydanej dziś „finalnej edycji” Królowej Dram dołączono dwa utwory z Bujdy, trzy wykonania live dostępne na YT i jeden premierowy singiel – Pora roku zła. I odnośnie niego znowu mam wrażenie, że gdzieś to już słyszałem – tylko nie mogę się zdecydować czy to jest Siebie zapytasz czy 2/10. A może jedno i drugie naraz? Dorzućmy do tego fakt, że za „final edition” Królowej na CD trzeba zapłacić tyle, ile już wcześniej wszyscy fani zapłacili za pierwszą wersję – a w zamian tylko jeden utwór, którego wcześniej by się nie słyszało na YT. Gdybym kupował CD, to bym się trochę wkurzył za takie zagranie (dobrze że mamy serwisy streamingowe).
Sanah, ja cię z całego serca proszę – wiem, że masz swoje showbizesowe 5 minut, chcesz je wykorzystać na maksa i wznosić ciągle toast tym szampanem. Wiem, że teraz nowe obostrzenia odwołują ci tegoroczne koncerty i możesz tylko w internecie się promować. Zrób coś dla siebie i swojej muzyki – wyrzuć smartfona przez okno, zamknij się w pokoju z pianinem oraz producentem i spróbuj się wymyślić na nowo. Inaczej możesz się Polakom znudzić szybciej niż dałaś się pokochać.