„Irenka” to Sanah, która zeszła na ziemię

„Irenka” to Sanah, która zeszła na ziemię post thumbnail image

Właśnie mija rok od premiery Królowej dram. Powiedzieć, że Sanah nie próżnowała to niedopowiedzenie. W 2020 była dosłownie wszędzie – na pierwszych miejscach OLiSu i topek Spotify, w Opolu, w każdym możliwym radiu i serwisie informacyjnym, ledwo pół roku po albumie wydała nową EPkę. Niestety, ostatnio zaczęło się jej to odbijać czkawką – kolejne single wiały nudą. Dlatego, na początku byłem zaniepokojony zapowiedzią Irenki. Co tam dostałem? Kolejną świetną odsłonę Sanah.

Mały disclaimer na początek: wersja na streamingach to edycja deluxe, która zawiera 6 utworów znanych już z EPki Bujda – które już funkcjonują jako osobny album i ich nie biorę pod uwagę oceniając Irenkę.

Irenka muzycznie to te same patenty, które słyszeliśmy na Królowej dram – klawisze i skrzypce na pierwszym planie, co jakiś czas perkusja z automatu i synthy. Z tych ostatnich artystka korzysta jednak śmielej niż wcześniej – czego już pierwsze singlowe Ale jazz! dało wyraz. W porównaniu do pierwszej płyty jest tu znacznie mniej producentów (brak m.in. Bogdana Kondrackiego i Czarnego HIFI), a poza Warsem i 2:00 brzmienie całości jest bardziej energiczne i żywsze. Sanah chyba sama nie wie w jakim wydaniu wolałaby się słyszeć i może dlatego singiel etc. dostaliśmy zarówno w wersji lirycznej jak i bardziej pod parkiety. Mnie bardziej odpowiada ta delikatna Zuza, nieprzykryta syntezatorem.

Za to o tekstach Zuzy rozchodzi się tu najwięcej. Rzutem oka po reakcjach w internecie i można odnieść wrażenie, że niektórym nie mieści się w głowie wizja, że można wrzucać w piosenki takie frazy jak „dla mnie byłeś sztosem”, „sorka za ten telefon” czy „tam zasuwam, tam popylam”. Dla mnie, właśnie na tym polega cały sukces Sanah. W 2021 pop nie musi być – ba!, wręcz nie powinien polegać wyłącznie na wielkich słowach i nadętych frazach. Należy wpuścić do niego mnóstwo luzu językowego i słownictwa używanego na co dzień przez rówieśników Zuzy i słuchaczy młodszych od niej. Hip-hop i trap właśnie na takiej bezkompromisowej szczerości zbudowały swój sukces, więc tym bardziej mogą takie luzackie słowa rzucać romantyczne pop dziewczyny. Wszystkie komentarze o szczerości i autentyczności są właśnie przez to.

O ile Królowa dram w tekstach była zdołowanym lekkoduchem, tak Irenka jest już bardziej przyziemna, a na życie patrzy z większą nadzieją. Na przykład, uśmiechając się przy „hardkorowym deszczu” (Ale jazz!), nie daje tak łatwo uwieść pierwszym lepszym typkom (Warcaby, etc) i utwierdzać nas we własnej sile i niezależności (Irenka). Dla wielu słuchaczy będzie to brzmiało infantylnie – i to jeszcze rozumiem. Ja biorę na poprawkę, że to dopiero druga płyta, wydana w momencie kiedy nastrój po pierwszej jeszcze nie opadł – więc nic dziwnego, że brzmi to bliźniaczo i ja to akceptuję. Zacznę na to narzekać dopiero przy trzeciej płycie lub kolejnej EPce.

Jeden z fanpejdży memowych rzucił obrazkiem wyśmiewającym, że Sanah słuchają dosłownie wszyscy – od jesieniar i fanek polskich rom-komów po ludzi zaczynających komentarze na YT zdaniem „na ogół słucham metalu i rocka ale”. Wszystkie liczby na YT i Spotify zdają się to potwierdzać, a że Irenka trzyma ten sam poziom co debiut – to zostało nam już tylko czekać na koniec pandemii i patrzeć jak Sanah sama będzie wyprzedawała stadiony.

8/10