W marcu 2020 Europejska Unia Nadawców ogłosiła, że musimy wytrzymać jeden rok bez Konkursu Piosenki Eurowizji, ale jednocześnie zaprosiła nas do Rotterdamu w następnym roku. Mimo wielu zmian i wielu niepewności, udało się – Eurowizja 2021 odbyła się, zwyciężyły Włochy (po raz trzeci w historii konkursu i po raz pierwszy od 1990), Rafał Brzozowski nie zapewnił nam finału (w półfinale zajęliśmy 14. miejsce z 35 punktami), a na widowni zasiedli widzowie, od których wymagano przyniesienia aktualnego negatywnego testu na COVID. Samo zorganizowanie tej imprezy w takim formacie daje nadzieje na rychły powrót wielkich festiwali i koncertów. A ponieważ ten konkurs jest wielkim niejednorodnym szaleństwem, to zawsze wyciągam z niego kilka przemyśleń, którymi nie omieszkam się podzielić.
- W pierwszej piątce mamy 4 utwory śpiewane nie po angielsku (włoski, ukraiński i 2 po francusku). Wielka Brytania na samym dole, z absolutnym zerem – zarówno od telewidzów jak i jurorów. Wniosek nasuwa się sam – na Eurowizji nie trzeba rozumieć co kto śpiewa.
2. Islandia udowodniła, że można podbić serca widzów Eurowizji, nawet jeśli twój występ leci „z taśmy” (w delegacji Islandii znalazły się osoby z COVID, więc na konkursie puszczono występ z próby jurorskiej). Bo w sumie tam było wszystko – utwór przylepiający się do głowy, wykonawcy wzbudzający sympatię i wyraźnie wiedzący że na Eurowizji trzeba czasami „spuścić powietrze”. Piąte miejsce w głosowaniu widzów i jury dało im (i im pięknym sweterkom – ozłocę każdego kto mi taki wydzierga) czwarte miejsce. W przyszłym roku zagrają w Warszawie i mam ochotę się wybrać.
3. Niemcy… Matko i córko, trochę brak mi słów, trochę się duszę ze śmiechu. Kiedy w 2019 ten kraj dostał zero punktów od widzów za naprawdę bezpłciowy utwór wykonany przez zupełnie niecharyzmatyczne wokalistki, tym razem postawił na… wiecznie wesołego chłopaczka (nie używam tego określenia by go obrazić, a by zaakcentować jego wygląd i wiek – Jendrik ma 26 lat), który „don’t feel hate”. OK, przesłanie spoko. Ale jeśli to miała być taktyka na wyciągniecie głosów to… Niemcy muszą przemyśleć strategię albo przestać udawać, że im się jeszcze chce i dać sobie spokój z Eurowizją.
4. Chyba każdy z nas ma takich wykonawców lub utwory, które zyskują w wykonaniach na żywo, nie tylko na Eurowizji. Ja słuchając piosenek przed konkursem miałem swoich ulubieńców, którzy na żywo… totalnie mnie rozczarowali. Czechy, Łotwa i Rumunia miały naprawdę świetne piosenki, które w półfinałach zabrzmiały wręcz przeźroczyście. Zaskoczenia miałem też w drugą stronę – jak chociażby Francją, która na scenie pokazała wielką pasję. Wielu moich znajomych psioczyło, ale ja ostatecznie nie narzekałbym na zwycięstwo Barbary Pravi.
5. Hooverphonic na Eurowizji. Serio, nie wiem czy kiedykolwiek przestanie mnie to dziwić. Kiedy Geike Arnaert śpiewała frazę „you’re in the wrong place”, zastanawiałem się czy to nie była autoironia. Co prawda, zespół miał pojechać na konkurs już rok temu, ale wtedy z inną wokalistką. Geike, która wróciła do kapeli po kilkunastu latach, naprawdę sprawiała wrażenie, jakby nie miała ochoty brać udział w tym przedsięwzięciu. Popularność Hooverphonics w Europie średnio się przełożyła na wynik Belgii – zajęli w finale 19. miejsce, a awansowali do niego fartem.
6. Najwyższa pora skończyć z myśleniem, że coś „nie nadaje się na Eurowizję”. Sam złapałem się na tym w tym roku aż za wiele razy. To naprawdę jest festiwal, gdzie nadaje się wszystko i na każdą stylistykę muzyczną jest tu miejsce. I każdy w jakiś sposób zostanie doceniony. Nieważne czy jest to fiński nu-metal, włoski glam-rock, rosyjski rap czy szwajcarska piosenka autorska. Możesz profesjonalizmem zaplusować u jurorów lub podbić serca głodnych zabawy telewidzów.
7. Ostatnie cztery miejsca tabeli zajęły kraje, które weszły do finału z automatu – Wielka Brytania, Hiszpania, Niemcy (jako kraje płacące najwięcej na organizację) oraz Holandia (jako gospodarz). I wszystkie dostały od publiczności okrągłe zero punktów. Jeszcze nie wiem jaki z tego morał.
Kiedy tylko jeden sklep z ubraniami był otwarty :#Eurovision pic.twitter.com/3VK7FMFeJW
— NᥲtᥲꙆɩᥲ ✨ (@RoyalNavvy) May 22, 2021
8. Polskie jury w 2019 przyznało maksymalne 12 punktów Australii, w tym roku przyznało je krajowi, który ściągnął amerykańskiego rapera (San Marino). Wygląda na to, że nasz kraj nie przepuści żadnej okazji, by pokazać wszystkim w Europie że ich nie lubi… albo po prostu było to podziękowanie, że reprezentantka San Marino jako jedyna przyjęła zaproszenie Rafała Brzozowskiego do Jaka to melodia.
9. Obecność Rosji na Eurowizji to rzecz do przemyślenia, bynajmniej ze względu na reprezentantkę. Bo Manizha była naprawdę intrygująca, z dużymi szansami na zwycięstwo. Ale w trakcie jej występu zacząłem się zastanawiać – czy ktokolwiek sobie wyobraża Eurowizję w Rosji? Z całym jej dobrodziejstwem i wszechobecnym queerem? Czy tamtejsi włodarze by stanęli na głowie, by zrobić ten festiwal pełen tęczy bardziej po myśli putinowskiej Rosji… czy wprost przeciwnie i byłaby eksplozja „pinkwashingu” (odsyłam do Wiki) w kraju, gdzie kultura queer jest na cenzurowanym? I czy w ogóle Rosja chce ten konkurs obecnie wygrać? To temat na naprawdę długą debatę i czekam, aż ktoś to podejmie.
10. W głosowaniu widzów wygrały Włochy i Ukraina – czyli przebojowy glamrock oraz naładowany elementami tamtejszego folkloru rave. U jurorów królowały Francja i Szwajcaria – profesjonalizm, pasja wykonania oraz dobra jakość. Czyli Europejczykom po roku lockdownu chce się po prostu dobrej imprezy.
Będę szczery – tęskniłem za Eurowizją. Za tym multikulturowym tyglem, za tym miksem patosu z dyskoteką, nu-metalem obok piosenki autorskiej i festiwalem europejskiej różnorodności. Będę ją oglądał co roku i nigdy nie dam sobie wcisnąć, że to obciach i wstyd.
Eurowizja istnieje od 65 lat i ciągle nikt nie ustalił, czy to jest na poważnie, czy nie ❤️ #pawełrowizja
— Paweł Opydo (@popydo) May 22, 2021