Rok 1991. W warszawskim Teatrze Dramatycznym po raz pierwszy zostanie wystawione Metro. ZSRR chyli się ku upadkowi. Deep Purple zagra swój pierwszy koncert w Polsce. Ukaże się pierwszy numer Super Expressu. Z taśmy produkcyjnej zjedzie ostatni Fiat 125p, zwany „dużym Fiatem”. Na ekrany kin wejdą Milczenie Owiec, Thelma i Louise oraz druga część Terminatora. W Bułgarii odbędą się pierwsze wolne wybory. Polska zostanie przyłączona do Internetu.
W tym samym roku będą też miały premierę albumy, które za jakiś czas staną się ważnymi wydawnictwami w historii muzyki. Z okazji ich przypadającego w tym roku 30-lecia wspomnę tu o kilku z nich.
Czemu akurat o tych? Cóż – jestem ich równolatkiem.
Urodziłem się w 1991 roku.
Co wychodzi z połączenia elektroniki, wpływów funk, soulu i reggae oraz hip-hopu nagranego na dubowym rytmie w tempie 80 uderzeń na minutę? Kiedy Adrian Thaws, Robert Del Naja i Grant Marshall zaczynali ze swoim projektem, to jeszcze nikt nie miał na to konkretnej nazwy. Nieświadomie stali się pionierami nowego gatunku. 8.04.1991 ukazała się Blue Lines – debiutancka płyta Massive Attack, która zdefiniowała trip-hop. Skończyła w tym roku 30 lat.
Sam termin „trip-hop” po raz pierwszy pojawił się dopiero w 1994. Wcześniej muzykę Massive Attack nazywano „downtempem” albo „hip-hopem na kwasie”. Przyjmuje się że Tricky i spółka byli pierwsi, chociaż tego typu mieszanki stylistycznie nie były obce DJ-om i producentom rozgrzewającym kluby w Bristolu. Różne producenckie kolektywy miksowały na swoich setach niemal wszystko co wpadło im w ręce. Strzelam, że takie spotkania były dla Tricky’ego, Daggy G i 3D motywacją do założenia Massive Attack… chociaż sam Daddy G twierdzi, że byli sami na to zbyt leniwi i dopiero znajoma „kopnęła ich w tyłki by wreszcie ruszyli z tym do studia nagraniowego”.
No dobra, ale czym właściwie jest trip-hop? Gdyby podejść do tego encyklopedycznie, to potrzebujemy: mocnego basu, dubowych przesterów, perkusyjnych brzmień w rytmie 80 bpm, a wokali głównie rapowanych lub z wysokimi tonami kobiecymi. Ale najważniejsza jest tu jednak atmosfera – pełna smutku, niepokoju. To nie jest muzyka „komfortowa”, skomponowana żeby komuś poprawić zły humor. Określenie tego „hip-hop na kwasie” ma znaczenie bardzo dosłowne, bo człowiek słuchając jakby wprowadza się w bardzo specyficzny „otępiony” stan. Szczerze mówiąc, ciężko to opisać z perspektywy kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z psychodelikami. Ale dla zobrazowania proponuję wam eksperyment – puśćcie sobie coś od wczesnego Public Enemy lub Wu-Tang Clan, a potem massive’owe Five Man Army lub Hymn Of The Big Wheel, mając w głowie, że to mógłby być ten sam zespół. Teraz już rozumiecie? I właśnie dlatego nazwano to „hip-hopem na kwasie”.
Niektóre albumy trip-hopowe mają to do siebie, że działają jak mixtape’y (odnoszę wrażenie, że niektóre są tak celowo produkowane), czyli że najlepiej rezonują ze słuchaczem odtwarzane od początku do końca. A przynajmniej ja tak czuję Blue Lines. Słuchanie na wyrywki kompletnie u mnie nie działa. Bez startu od pierwszej linii basu z Safe For Harm już nawet następne One Love brzmi usypiająco, a Be Thankful What You Got daje wrażenie jakbym odpalił The Roots. Ale jak się zacznie od początku i bez skipowania… to nagle to wszystko zmienia się w kompletną opowieść, utkaną w dobrą i wyważoną narrację
Nie będę ściemniał – Blue Lines nie było moim pierwszym świadomym kontaktem z MA. O tym albumie dowiedziałem się dopiero, kiedy już do reszty zajechałem na swoim Winampie Mezzanine i 100th Window (było to jakieś 8 lat temu). Pierwsze co pomyślałem po odsłuchaniu Blue Lines to „ej, jaka to ciężka płyta”. Bo MA zaczęło trudnym kalibrem. O ile później zdarzyło im się zrobić kawałki „do radia”, tak na Blue Lines chyba nawet nie próbowali. Depresyjne beaty, wokale na zmianę patosowe i agresywnie rapowane… To serio ten sam zespół? Długo musiałem się przyzwyczajać. Ale jak już raz złapało – to nie wypuściło.
Na koniec, chyba nikt nie ma wątpliwości, że Massive Attack swoje najlepsze (i najpopularniejsze) dzieła stworzyło później. Ale pamiętajmy o tej płycie, od której to się zaczęło. Która potem inspirowała takich artystów/zespoły jak Bjork, Portishead, UNKLE, Morcheeba i Archive. Bez Blue Lines nie byłoby ich. I być może prędko nie byłoby trip-hopu.
