Często miałem taką myśl, że gdyby feminizm miał postać ludzką, to byłaby to postać Renaty Przemyk. Zasłużyła sobie u mnie na taki obraz trzydziestoma latami nieco chropowatego śpiewania z takimi utworami jak Babę zesłał Bóg, Nie mam żalu, Własny pokój, Zazdrosna i Bo jeśli tak ma być gdzie stawia się jako przede wszystkim kobieta wolna, silna i mająca własne zdanie, ale też nie pomiatająca mężczyznami. Jedynie tłumaczy im jakie są warunki współpracy i pożycia z korzyściami dla obojga. Nawet jeśli sama Renata nie przepadała za umieszczeniem jej na sztandarach feminizmu, to nie próbowała przed tym na siłę uciekać i wciąż śpiewała o kobiecej wolności.
I jak na ikonę prawdziwego i niewulgarnego feminizmu przystało, Renata Przemyk postanowiła świętować 30-lecie artystyczne nagrywając swoje największe przeboje z samymi mężczyznami. Świętowanie miało odbywać się na wiosnę, ale – wiadomo – przez koronawirusa wszystko poszło w piach, sama premiera też była dwukrotnie przesuwana.
Przekrój gości jest dosyć szeroki, ale miejscami oczywisty. Są tu zarówno panowie którzy mają staż artystyczny podobny co Renata – John Porter, Wojciech Waglewski czy Grzegorz Turnau – oraz ci, którzy na utworach Przemyk mogli się wychowywać, jak Czesław Mozil, Skubas i Igor Herbut. Obecność żadnego z panów nie wywołuje emocji w stylu „wow, Renata i on w duecie? Nigdy bym nie pomyślał!”. No, może z wyjątkiem Vienia.
Zestaw utworów podobnie – mamy m.in. Zero, Kochaną, Nie mam żalu, Zazdrosną, czyli standardowy set hitów Renaty. Miłą niespodzianką jest tylko obecność chyba już trochę zapomnianego Makijażu twarzy z debiutu. Trochę szkoda, bo taki jubileusz aż prosiłby się o odgrzebanie większej ilości perełek z dyskografii Renaty np. z Unikatu czy Blizny.
Dobra, konkrety. Zacznijmy od pozytywów i to takich, którym sam nie dawałem szans. Artur Andrus w Nie mam żalu tworzy z Renatą cudownie dowcipny dialog o topniejącej miłości. Sam się zdziwiłem jak głos Andrusa pasuje do tego poetycko-rockowego aranżu nowej wersji. Aranż też jest siłą w 7:05. Oryginalny utwór jest bardzo surowy – sam kontrabas i przejmujące do szpiku zawodzenie Renaty. W nowej wersji kontrabas zastąpiły gitara i persusjonalia, a Renata z Wojciechem Waglewskim jakby od niechcenia wyrzucają z siebie słowa. I to działa genialnie. Świetnego pazura nabrało też Babę zesłał Bóg i nie tylko przez szorstki głos Marka Dyjaka. Charakterystyczny dla tego szlagieru akordeon poszedł w odstawkę, a mamy solidne rockowe granie a’la wczesne Voo Voo.
Kiedy zobaczyłem, że Igor Herbut zaśpiewa Kochaną, to byłem ciekaw czy wokalista LemON wiedział, na co się porywa. Oryginał z 2003 roku dziś ma status wręcz kultowego. Ten duet z Kasią Nosowską jest do dziś uznawany za najpiękniejszy hymn o kobiecej przyjaźni (podobno lesbijki też chętnie uznają ten przebój za „swój”), więc odświeżenie go z mężczyzną mogło być uznane za świętokradztwo. I by tak było, gdyby nie przeszywajacy do szpiku kości wokal Igora. Kochana w duecie z nim zyskała drugie życie. Za to Czesław Mozil w Makijażu twarzy wypadł – nie ma na to lepszego słowa – uroczo. Kiedy słucha się wklejonych w utwór dialogów z offu, to od razu widzi się uśmiechniętego Cześka z akordeonem w rękach, który nie do końca umie uwierzyć, że Renata Przemyk go zaprosiła na duet.
Nie rozumiem jednak kilku zabiegów. John Porter w nowej wersji Niech mnie ktoś obudzi zaczyna śpiewając po angielsku, a Renata dołączając do niego po polsku brzmi jakby wlazła nieproszona na scenę. Broni się tam natomiast country-bluesowy aranż, jakby żywcem wyjęty z dyskografii Portera. Mój ukochany przebój Zero w wersji z Damianem Ukeje (który udowadnia, że jest świetnym wokalistą) kończy się zanim zdąży się porządnie rozkręcić. Ale największym kuriozum zdecydowanie jest Vienio w Kłamiesz, który w klimacie Renaty zupełnie się nie odnalazł. Już pal licho ten popowy miks nowej wersji, ale jego wersy pasują tam jak pięść do nosa. Zupełnie gdzieś obok melodii i w tempie, że mógł je wyrecytować każdy inny wokalista. Doceniam chęć Renaty w eksperymentowaniu z nowymi gatunkami, ale ta próba mariażu z hip-hopem to najbrzydsza plama całego przedsięwzięcia.
Osobne słówko należy się też Skubasowi, Leskiemu i Buslavovi śpiewających kolejno w Jakby nie miało być, w Bo jeśli tak ma być oraz w Ten taniec. I tu nie chodzi o to jak te utwory zostały na nowo nagrane – ale o to jakie utwory wybrano. W oryginalnych wersjach ich siłą był solowy przekaz Renaty, śpiewającej o wolności i sile – co w tych duetach już kompletnie nie działa.
Cały album to swoista laurka, którą Renata sobie wystawiła z zastępem mniej lub bardziej zdolnych panów. I miała prawo, w końcu 30-lecie ma się tylko raz i należy obchodzić je z werwą. Jednak jeśli wpadniecie na tę imprezę prosto z ulicy i bez przygotowania, to nie ma sporych szans, że wam się u Przemyk spodoba. Bo to jest album zdecydowanie dla wiernych od lat słuchaczy. Na sam koniec, pozwolę sobie na małą dygresję. Ja rozumiem, że taki jubileusz to wyjątkowa okazja, ale czy nie lepszym prezentem z tej okazji byłby premierowy materiał? Bo ostatni od Renaty taki dostaliśmy w 2014 roku. Nie ukrywam, chętnie posłuchałbym czegoś nowego na swoją własną trzydziestkę.