Ariana Grande której nie potrzebowaliśmy – „positions”

Ariana Grande której nie potrzebowaliśmy – „positions” post thumbnail image

Mam z Arianą Grande mocny hate-love relationship. Kiedy w 2014 Problem i One Last Time leciały na okrągło w radiostacjach, z uporem maniaka powtarzałem że to kolejna wykreowana plastikowa gwiazdka, która szybko przepadnie. I byłem święcie przekonany, że śpiewać też nie potrafi. Dla udowodnienia tego szperałem po całym YouTube za live’ami gdzie usłyszę fałszowanie Ariany – co oczywiście mi się nie udało. Ale niechęć do Ariany pozostała. Aż do 2016, kiedy to ukazało się Dangerous Woman, gdzie wreszcie przestałem zgrywać zrzędliwego krytyka i polubiłem się z panną Grande. Wiadomość o nowym albumie jeszcze w październiku była dla mnie jednym z niewielu punktów na korzyść 2020. Niestety, Positions nie będzie jednym z mych ulubionych albumów Ariany.

Żeby było jasne – to nie jest zła płyta. Nic z tych rzeczy. W kategorii pop/R&B jest to solidnie wyprodukowane rzemiosło, skrojone niemal od linijki przez cały sztab producentów i songwriterów, a Ariana wykorzystuje potencjał swojego wokalu tam gdzie trzeba i jak trzeba. Wiele produkcji kojarzy się z dwoma ostatnimi udanymi albumami, które były nafaszerowane świetnymi refrenami i zapadającymi w ucho momentami. Których to właśnie na Positions zabrakło. Brak jakichś punktów zaczepienia sprawia, że nawet po kilkukrotnym słuchaniu album mi beznamiętnie przelatuje przez uszy. Może na chwilę zwracają uwagęmotive (gdzie wersy gościnnie rapującej Doja Cat można by było spokojnie wyciąć i nikt by nie stracił) i six thirty, ale nie będziemy się spieszyć do kliknięcia „repeat”. W off the table artystce próbuje pomóc The Weeknd, ale już lepiej odświeżyć sobie ich wcześniejszy duet w Love Me Harder.

Powiem szczerze, że nie wiem jak ugryźć ten album. Z jednej strony jest to Ariana w dobrej formie, ale jakby była na autopilocie: bez emocji weszła do studia, wyciągnęła wysokie C, „mic drop”, dziękuję i wychodzę. Można powiedzieć, że całość ma jakiś klucz kompozycyjny, bo to taki zestaw namiętnych pościelówek, które pewnie będą nieźle wchodziły podczas leżenia pod kocem w listopadzie. Ale nawet na mniej przebojowym Thank U, Next dostaliśmy kilka radiowych bangerów. Mam też podejrzenie, że Ariany wręcz taśmowe wydawanie płyt (Positions jest jej czwartym albumem wydanym na przestrzeni dwóch lat) może być motywowane chęcią dopełnienia kontraktu wydawniczego – i dlatego te ostatnie płyty momentami brzmią bardzo podobnie. I czy Ariana wydałaby ten album już teraz, gdyby nie globalna pandemia? I czy bez niej też by go zapowiedziała tydzień przed wydaniem? Koniec końców, jest to miła niespodzianka od niej, ale chyba odnotujemy fakt jej istnienia tylko ze względu na rok wydania.

Całe Positions można skrócić w jednym zdaniu – jest ładnie, jest pięknie… tylko przebojów brak. Fakt, że Ariana już nie ma potrzeby trzaskania ich przy każdej płycie tylko udowadnia jej pozycję artystyczną. Ale następnym razem poproszę o jakieś bangery na miarę God Is a Woman czy 7 Rings, żeby Ariana za 10 lat nie podzieliła komercyjnie losu swojego pierwowzoru – Mariah Carey, której albumy wychodzą całkiem niezłe, a nie kupuje ich prawie nikt.

6/10

PS. Ariana rozpoczęła u mnie listopadowy cykl 1 dzień = 1 płyta. Zaglądajcie tu codziennie – na bloga lub na FB, to będziemy mogli sobie podyskutować w dzień w dzień o innym albumie.