Albo w minionym roku słuchałem mało polskiej muzyki, albo z wiekiem coraz trudniej mi dogodzić, bowiem żeby to podsumowanie najlepszych polskich albumów 2022 miało więcej niż 6 pozycji (serio, tylko tyle tu było!), musiałem poprosić na twitterze o pomoc w złożeniu tego zestawienia. Na szczęście, moi obserwujący i znajomi okazali się bardziej obeznani, dzięki czemu odzyskałem wiarę, że nasi wykonawcy w 2022 nie zasypiali gruszek w popiele. Gryzłem tez się z myślami, czy EPki – jak tak traktuję pozycje trwające mniej niż pół godziny – też powinny trafić do tego zestawienia. I ostatecznie są, ale dostały osobną półkę. Kolejność absolutnie losowa, oto moje najlepsze polskie albumy 2022!
1988 – Ruleta
Nie słuchałem nigdy Synów, nie znałem żadnych wcześniejszych produkcji Przemka Jankowiaka. Ale jak w 2021 wypuścił Bajkał z Margaret i Kachą Kowalczyk na wokalu, a rok później zapowiedział album pełen gości z różnych półek (Zdechły Osa, Szczyl, Rosalie., Tymek…), to już czekałem jak na Gwiazdkę. Dostałem album gdzie wygrywa mrok, niepokój i mocny bas, gdzie każdy z gości wie doskonale po co tam przyszedł i o czym nawinąć (lub wyśpiewać). W płytach producenckich często zachodzi obawa, że wyjdzie z tego coś w rodzaju kiepskiego klasera, byle tylko uzbierać najwięcej nazwisk do swojego CV. Tu tego nie ma. Ruleta to spójny, jednolity koncept, nawet mimo tak licznej zbieraniny i niecałej godziny trwania. Nikt się tu nie wychyla poza ogólne emploi albumu, wszyscy wiedzą, że to 1988 ma być „główną gwiazdą”. Pozostali są tu tylko swoistym narzędziem – lub wprowadzeniem w ten klimat murowanej piwnicy, gdzie mrok wręcz wyziewa ze słuchawek. Dlatego też jest to tak genialna płyta.
Ofelia – 8
W idealnym świecie ten album byłby dla jej autorki takim przełomem jak Granda dla Brodki, a polskie radiostacje grałyby na okrągło single z tej płyty. Ale żyjemy w nieidealnym, dlatego tylko ci którzy odpalili 8 przekonali się o ewolucji Igi Krefft. Artystka muzycznie porusza się po meandrach nowoczesnego disco (skojarzenia z Kylie czy Roisin nasuwają się same), synthy i basy ścielą się gęsto, a sama Ofelia prezentuje nam w tekstach kilka różnych wersji „samej siebie” – wkurzonej, zakochanej, łagodnej, gniewnej, zbuntowanej, poszukującej. Raz wręcz wykrzyczy nam swoją agresję, potem przejdzie w melorecytację, by na finał nam po prostu zaśpiewać. I to wszystko niezawodnie tu działa. Serio, to jest dopiero wysoka klasa polskiego popu. Chapeau bas!
EABS – 2061
Na pytanie „czy ten zespół kiedykolwiek mnie zawódł”, zmuszony jestem odpowiedzieć przecząco. Od 2019 każdy album EABS trafiał do mnie do podsumowań roku, bo w kategorii jazzu nowoczesnego jest to jeden z najlepszych zespołów w naszym kraju. Tak jak poprzedni album zespołu był jak soundtrack potencjalnej apokalipsy (był wydany w 2020 i chyba to miało z tym coś wspólnego), tak 2061 to brzmienie świata rodzącego się na nowo po tamtej apokalipsie. Tak to ujmę. I pozwólcie, że na tym zakończę, bo ciężko mi pisać o muzyce instrumentalnej. Po prostu idźcie posłuchać.
Jakub Skorupa – Zeszyt pierwszy
Tyle osób mi polecało tego debiutanta z Def Jamu, że nie mogłem pozostać na to obojętny. Odpaliłem i poczułem się jak na spotkaniu z kolegą z podstawówki. Obaj jesteśmy rozczarowani dorosłością, oszukały nas bajki o transformacji i życiu jak z Europy, ugrzęźliśmy w korpo, a lata dojrzewania były koszmarem gdzie jedyne co nas ratowało to bunt i muzyka (refren z Pamiętnika z okresu dojrzewania aż bym sobie wytatuował na łopatce). A muzycznie mamy tu przyzwoity alt-pop z żywymi instrumentami, do których Jakub niby śpiewa, a trochę jakby rapuje (chociaż bardziej pasuje tu określenie „melorecytacja”). Zeszyt pierwszy to obowiązkowa pozycja dla wszystkich z pokolenia autora. Na 99% odnajdziecie tu samych siebie.
Izzy & The Black Trees – Revolution Comes In Waves
Nienawidzę pisać o polskich muzykach czegokolwiek w stylu „brzmienie jak nie z Polski”, więc bezpieczniej będzie tu napisać, że w naszym kraju chyba nikt nie brzmi tak jak Izzy & The Black Trees. Poznańska kapela oddaje hołd klasycznemu punkowi, wrzucając do tego shoegaze’owe i nowofalowe inspiracje. Skojarzenia z Blondie, Rage Against The Machine czy PJ Harvey przychodzą same. A z wokalu Izy Rekowskiej aż kipi szczerością. W warstwie tekstowej ten album jest niczym głos na barykadach wołający do buntu (wsłuchajcie się w teksty I Can’t Breathe czy National Tragedy), co zresztą mówi już sam tytuł. Prywatnie jest to dla mnie największe zaskoczenie muzyczne roku, bo poprzedni (debiutancki) album grupy nie zachęcał do dalszego kibicowania zespołowi. Aż tu w 2022 wyszło Revolution Comes In Waves i można Izzy and The Black Trees spokojnie obwołać nadzieją krajowego rocka. I nie będzie w tym ani krzty przesady.
Cudowne Lata – Zabrałaś dziewczynę chłopakom
Dream-pop zaangażowany? Lesbijskie granie garażowe? Arabsko-polski funk? Tak szczerze mówiąc, to wszystko po trochu. Bo duet Ania Włodarczyk-Amina Dargham jedyne co bierze za pewnik w swojej twórczości, to gitary. Cała reszta anturażu jest opcjonalna. Gęsty bas w utworze o Strajkach Kobiet? Jest. Dansingowy kawałek o kosmitach? Też jest. Utwory śpiewane po arabsku z użyciem tureckiego sazu? To też tu znajdziesz. W kraju gdzie samo bycie otwarcie wyoutowaną parą homoseksualną bywa aktem odwagi, to Cudowne Lata są wręcz zespołem potrzebnym ze swoimi komentarzami do rzeczywistości. Zwłaszcza z takimi albumami jak Zabrałaś dziewczynę chłopakom.
Dominika Barabas – Psia mać!
Jedna z mych ulubionych polskich songwriterek wróciła z nowym albumem po mocnych przejściach osobistych. Artystka znana wcześniej głównie z piosenki autorskiej i poetyckiej, tym razem muzycznie poleciała na pełnym alt-popie i mroku. Dominika na Psia mać! odkrywa swoją delikatną i subtelną stronę (Tylko mnie kochaj, Poleć) by zaraz potem nie dawać sobie w kaszę dmuchać (Trotyl, Odturlaj). Nie stroni zarówno od mocnych perkusji oraz elektronicznych wpływów jak i od delikatnych smyczków. I z jej nieco poetyckimi tekstami jest naturalna w każdym anturażu. Takie artystki jak Dominika zasługują na znacznie więcej uwagi. Dajcie jej szansę.
Skalpel – Origins
Kolejni w tym zestawieniu kompozytorzy, na których zawsze można liczyć. Marcin Cichy i Igor Pudło wyspecjalizowali się w łączeniu elektroniki z brzmieniami jazzowymi/downtempowymi i tutaj zasadniczo robią to samo. Z tym, że tutaj sięgnęli ciut głębiej – mamy tu też breakbeat (Roots), drum’n’bass (Why Not Jungle), funk (Momentum, Night), nawet nieco trip-hopu (Bass Tent). Jasne, najwięcej tu wpływów jazzu nowoczesnego, ale te smaczki sprawiają, że chce się ten krążek odkrywać głębiej i mocniej. Całość trwa godzinę, nie pada tam żadne słowo, ale kompletnie nie czuje się tego czasu. Wręcz chce się więcej.
Naphta – Żałość
Płyta, która przywraca godność etykietce „folk”, co by nie kojarzyła się wyłącznie z kapelami pokroju Eneja i Zakopower czy popisami Cleo. A już tak serio, to Żałość jest fenomenalną wręcz opowieścią polskiej ludowizny ubraną w elektroniczne formy przekazu. Brzmi jak mezalians? Poniekąd nim jest. Ale jest tu wszystko pożenione ze sobą z szacunkiem zarówno do muzyki z ziemi radomskiej czy Polesia jak i ostrego basu. Zmiksować ludowe tańce z dubstepem? Pieśni o słowiańskich bóstwach brzmiące jak soundtrack apokalipsy klimatycznej? Say no more, wszystko tu znajdziecie. Jak to trafnie opisał Bartek Chaciński, jest to „jak kreowanie historii alternatywnej, w której po sianokosach chodziliśmy na rave’y”.
Catz N’Dogz – Punkt
Album który najpierw przyciąga listą gości (kogo tu nie ma – Kayah, Łona, Zalewski, Rosalie., Szczyl, Kuba Karaś…), a potem zachwyca jako całość. Teoretycznie Catz N’Dogz to kolesie od house i club, tymczasem Punkt pokazuje ich oblicze jako producentów… do popowych radiówek. A patrząc na to jak mało mamy ich w PL (inaczej – mało mamy takich co się na tym znają), to żadna obraza. Dalej jest w tym jakiś pierwiastek ich wcześniejszej twórczości, ale znalazło się miejsce na refreny (mało kto kuma że refren to jest podstawa) i odrobinę dopasowania do zaproszonego gościa – w szczególności kawałkach z Łoną i Rosalie., które mogłyby znaleźć się na ich własnych płytach. Z kolei Zalewski i Kayah idealnie odnaleźli się w klimatach klubowych. Nawet schafter w swoim kawałku nie irytuje! Do tych panów już powinny się ustawiać kolejki gwiazd chętnych na przeboje.
Mrozu – Złote Bloki
Darujmy sobie te gadki o ewolucji Łukasza powtarzane już od sześciu lat. Skupmy się na konsekwencji i solidności, bo tego Mrozowi odmówić nie można. Złote Bloki to czysty soul/r&b jakiego niewiele na krajobrazie polskiego mainstreamu. Dęciaki i perkusja dają do pieca jak na soczystym koncercie, nie brak wycieczek rock’n’rollowych, ma się momentami wrażenie słuchania materiału live. Słychać też progres w głosie Mroza – z każdym albumem coraz śmielej idzie w wysokie rejestry i krzyki, koleś naprawdę wie jak operować swoimi strunami by dopasować je do gitar i tekstu. Dobra, napiszę to teraz – miał Miliony monet z plastiku i zamienił je w czyste złoto.
Bonusowa runda – najlepsze EPki
Szczyl i Magiera – 8171
Po takim fenomenalnym debiucie jak Polska Floryda, poprzeczka u Szczyla wisiała wysoko. Co prawda, obaj panowie łączyli już twórczo siły na tamtym albumie, ale tym razem odpowiedzialność jest wspólna. Zadziałał tu eklektyzm obu panów, którzy w swojej twórczości nie trzymali się stricte hip-hopowych ram i się nimi bawią. Bo czego tam nie ma – breakbeat przechodzący w klimat klubowy (2007), trochę soczystych trapów, sporo zabaw funkiem (To do wszystkich tych, którzy czuli się źle dziś – absolutny banger). A przy tym wszystkim Szczyl który chrzani schematy by raz przypominać Paktofonikę (Hamuj się), a potem polecieć na pełnym Żabsonie (Chainz).
Brodka – Sadza
Bardzo żałuję, że Monika z 1988 nie dali sobie więcej czasu do stworzenia dłuższego materiału. Bo Sadza zostawia z uczuciem nienasycenia. Monika musiała chyba prywatnie przejść jakiś armageddon, bo śpiewa z takimi emocjami jak nigdy wcześniej. I nie chodzi tylko o język polski, a o wytworzenie atmosfery intymności, bliskości, zupełnie jakbyśmy siedzieli z nią w jednym pokoju, a ona nam dawała serce na dłoni. Niektórzy narzekali na te częstochowskie rymy jak „sadza się osadza” czy „Monika, gdzie tu sens gdzie logika”, ale to właśnie one są w jakimś sensie siłą Sadzy, bo są szczere. Połączone to z produkcją 1988 daje nam absolutnie najlepsze dzieło w karierze Brodki. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet lepsze od Grandy.
Coals – Rewal
W którymś wywiadzie stwierdzili, że nie ma większego wyzwania od napisania i nagrania hitu. I chyba kokietują, bo wydana na początku 2022 EPka Rewal składa się tylko z takowych. Poważnie – refreny w Lawie, Resecie czy Ganc Egal od razu się przytwierdzają do głowy, Kacha śpiewa coraz odważniej i głośniej (a po polsku wypada zdecydowanie lepiej niż po angielsku), a koncert w Poznaniu udowodnił mi, że te podkłady idealne są do tańczenia. Oni są coraz bardziej zbliżają się do wielkiej popularności wzorem The Dumplings, lada moment będą mieli te same sceny co oni. Jeszcze tylko jeden taki album.