Nie widziałem tego zespołu na żywo od 11 lat. W zeszłym roku, kiedy pierwsze plotki o trasie koncertowej zaczęły wisieć w powietrzu obiecałem sobie że pojadę gdzie tylko się da, bo na Polskę nawet nie liczyłem (pamiętam jak kiepsko sprzedał się koncert w Spodku). Aż tu nagle w styczniu ogłoszenie trasy… w tym Open’er! I tak, mówiłem kiedyś że to jedyny zespół który by mnie ściągnął na tę imprezę. Ale w konsekwencji mojego zamieszkania i chęci doświadczenia pełnego koncertu, a nie festiwalowego – wybrałem Berlin. I tak oto zacząłem lipiec 2025 od usłyszenia na żywo Nine Inch Nails.
Kiedy po starcie trasy się okazało że są dwie sceny – jedna na środku hali i druga na końcu (nazwana przez niektórych The Cube) – wpadłem w ekscytację! Taki układ często daje gwarancję widoku artysty na wyciągnięcie ręki. Ja próbowałem się tak usytuować, żeby dobrze widzieć zarówno jedną scenę jak i drugą. I chyba udało mi się całkiem nieźle.
No dobra, do rzeczy. Pierwsza rzecz – ten facet w maju skończył 60 lat, a zachowuje się na scenie jakby miał max 40. Kiedy tylko po otwierającym secie Boys Noize (całkiem niezłym, muszę przyznać) opadła kurtyna w The Cube i ujrzałem go siedzącego przy klawiszach, to z radości odeszły ode mnie wszystkie zmysły. A kiedy zaczął wykonywać A Minute To Breathe (kompletnie niespodziewane przeze mnie, zwykle zaczynał od Right Where It Belongs), to po prostu zdębiałem. I to zdębienie mnie nie opuszczało praktycznie do samego końca. Nie tylko Trent zachwycał formą sceniczną, charyzmą i wokalem – cały zespół to był niesamowicie energiczny organizm. Ilan Rubin, Alessandro Cortini i Robin Finck są stworzeni do grania tych utworów u boku Reznora i Rossa.
Działo się gęsto zarówno na głównej scenie jak i na The Cube. Główna scena miała prosty, acz genialny pomysł wizualny – żadnych ekranów LED, tylko wielkie ciemne kurtyny na których widać nagrania zespołu od kamerzysty krążącego po scenie (wielkie kudosy dla tego człowieka), wyświetlane również na przeźroczystej kurtynie nieco przesłaniającej scenę. Wypadło to genialnie, a i zapewne też lepiej budżetowo, czuję, że inne zespoły podchwycą ten pomysł.
Jednym z najciekawszych elementów był moment, kiedy na The Cube obok Reznora i Rossa stanął Boys Noize i wykonali trzy utwory w klimacie dark-techno. Jezu, te wersje Vessel czy Only zostaną mi we łbie do końca życia. Aż bym chciał by te remixy zostały wydane po tej trasie.
Na setlistę jakoś nie umiem powiedzieć złego słowa, ale jak widziałem że w innych krajach wybrzmiały np. Love Is Not Enough, Beginning Of The End, God Break Down The Door, The Good Soldier czy I’m Afraid of Americans Bowiego, to zazdrość mnie zżerała. Ale doceniam to, że każdy koncert na tej trasie nie jest taki sam i każdy ma w sobie coś wyjątkowego. Ja usłyszałem Only, I Do Not Want This czy Sin, zatem jestem szczęśliwy. No i oczywiście te klasyki które miały wybrzmieć – Closer, Wish, Head Like a Hole czy Burn – wybrzmiały tak jak powinny. Agresywnie, energicznie i ostro.
Nie ukrywam – Nine Inch Nails są jednym z najważniejszych zespołów mojego życia, obok Garbage i Paramore. Nie umiałbym być obiektywny i wskazać jakiekolwiek wady. Ale do jasnej cholery, na tym koncercie ich po prostu nie było. To był jeden z tych wieczorów, które zapamiętam na zawsze. Reznor, dziękuję, kocham cię.
A obecnym dziś na Open’erze życzę równie dobrej zabawy. Nawet jeśli nie dostaniecie dodatkowej sceny, to i tak zapamiętacie ten występ. Jestem tego pewien.
