Drogi czytelniku.
Pewnie w trakcie przeglądania moich relacji z koncertów czy recenzji płyt, mogła ci niejednokrotnie uderzyć do głowy myśl o chęci spotkania się ze mną osobiście. Nie mam nic przeciwko temu. Możemy się poznać, porozmawiać o muzyce i nie tylko. Jestem na ludzi mocno otwarty. Ale jeśli tylko przyjdzie ci do głowy myśl, by chcieć iść ze mną na jakiś koncert – to wybij to sobie z głowy!
Mówię w stu procentach poważnie. Po powrocie z Przystanku Woodstock zdałem sobie mocno sprawę z jednego faktu. Że towarzyszem koncertowym jestem wprost beznadziejnym. Chcecie wiedzieć, dlaczego? Proszę bardzo – oto kilka faktów z mojego statystycznego koncertowego bywania.
1. Każę ci przyjść grubo przed czasem.
Wejście na teren koncertu od godziny 18? Spoko, najpóźniej o 15:30 masz już siedzieć pod bramą klubu/stadionu. Nie ma że deszcz czy 40-stopniowy upał, czy mróz. Jak idziesz ze mną, to razem ze mną koczujesz jak najwcześniej pod wejściem. Na tym polega początek „polityki dobrego miejsca”.
2. Biegiem pod scenę i dalej siedź!
Mało ci jednego czekania? Nie martw się – po otwarciu bramek załatwię ci następne. Jeśli już się wybieram na jakiś koncert, to wiadomym jest, że priorytetem jest dla mnie stanie pod samą sceną. Zatem trenuj bieganie, bo tuż po sprawdzeniu biletu masz jak najszybciej siąść pod barierką!
3. Nie, nie pójdę z tobą „na jednego”.
Na koncertach nie piję alkoholu. Zaskoczony? Bo tak i już. Wolę sobie trzymać miejsce pod sceną. Chcę przeżywać zabawę na trzeźwo – tak nawet jest fajniej.
4. Na 100% zgubię cię w tłumie i o tobie zapomnę.
A już na festiwalu to będzie regułą, o czym moi znajomi się przekonali m.in. na Impact Fest i Woodstocku. Możemy stać razem na jednym koncercie i się bawić, ale nie zdziw się jak nagle stracisz mnie z oczu, bo najdzie mnie ochota wyjść przed końcem z powodu koncertu na innej scenie. I nie, nie raczę cię o tym poinformować. Telefonu od ciebie też najpewniej nie odbiorę (bo i tak najpewniej będzie wyłączony). Jak to się mówi w imprezowych kręgach – mocno ponosi mnie melanż.
5. Będę się bawił bez zagadywania ciebie.
Wiem, że są osoby, które wybierając się na koncert w grupie, potrafią przegadać jego sporą część, analizując wszystko co się dzieje na scenie. Sorry Winnetou – jak tylko wchodzi zespół/wokalista, ty już dla mnie nie istniejesz. I nie próbuj szukać ze mną kontaktu, bo to bezcelowe. Jestem wtedy w hipnozie. Już łatwiej obcy koncertowicz, który bawi się równie dobrze co ja, złapie ze mną kontakt podczas skakania do utworu.
A skoro już przy skakaniu jesteśmy…
6. Idziemy w pogo!
Ostatnio coraz rzadziej – ale jednak nachodzi mnie ochota, by sobie poskakać w tym najbardziej zaangażowanym w zabawę kręgu. A to nie jest łatwa zabawa dla każdego – grozi siniakami, upadkami i wybitymi zębami (co sam kiedyś komuś zrobiłem!), ale też gwarantuje fajnych ludzi dookoła i możliwość nawiązania fajnych konwersacji po koncertach. A kiedy koncert się już skończy…
7. Już chcesz wychodzić? To proszę bardzo, ja tu jeszcze zostaję.
Jeśli w grę nie wchodzi szczególny przypadek z zagrożeniem czyjegoś życia/zdrowia, to spodziewaj się, że ja z terenu koncertu tak łatwo nie wyjdę po jego zakończeniu. Jeszcze muszę się przeturlać po podłodze, zapolować na gwiazdę wieczoru w celu krótkiej pogawędki i wejścia do baru po soczek, żeby odzyskać głos po długim wydzieraniu się. O właśnie, skoro o wydzieraniu mowa…
8. Jak idziesz ze mną – to śpiewaj ze mną.
Rzadko, ale to bardzo rzadko wybieram się koncert bez znajomości chociażby trzech-czterech utworów występującego artysty. Ale najczęściej jak jestem, to znam od razu cały repertuar, przez co na wszystkie utwory reaguję równie entuzjastycznym krzykiem co śpiewaniem całego tekstu. I jak idziesz ze mną, to fajnie by było gdybyś umiał przeżywać to równie dobrze co ja. Będzie fajnie, wierz mi na słowo.
Tak, zdaję sobie sprawę, że pokazuję się w tej chwili jako totalny egoista. Kiedy jednak idę na koncert – to chcę się skupić tylko na nim. Jak chcesz iść ze mną na jakiś w celu przyjemnego spędzenia czasu ze mną, to lepiej wybierzmy się na jakąś domówkę w gronie znajomych lub na normalny spacer. Wtedy złapiemy ze sobą jakiś kontakt. Ale nie idź ze mną na koncert. Chyba że jesteś takim samym świrem na tym punkcie jak ja.
(nagłówek – zdjęcie Izabeli Krzeczowskiej wykonane podczas koncertu Strachy Na Lachy; pisane przy słuchaniu Britney Spears)
Spoko :) Oprócz tego pogo, bo kręgosłup już nie ten co kiedyś…
No to mamy dość podobne zapatrywania na te sprawy. Tylko nigdy nie dałabym się namówić do śpiewania.