Milczenie Owiec – „Niepokoje”: strefa komfortu

Milczenie Owiec – „Niepokoje”: strefa komfortu post thumbnail image

Nowy, cholernie długo wyczekiwany album trójmiejskiej kapeli dał mi to, czego od dawna nie dostałem od żadnego hype’owanego przez internet debiutanta lub jakiegokolwiek innego wyjadacza muzycznej branży. A Milczenie Owiec są gdzieś pośrodku tej skali. Lub wręcz poza nią.

Nie jestem pewien, czy Niepokoje można traktować jako drugi album Milczenia, zważywszy na fakt, że ze składu który 11 lat temu wydał przebojowe Twarze ostały się tylko dwie osoby – wokalistka Ola Wysocka i gitarzysta Mateusz Sieńko. Mamy więc tu do czynienia z innymi ludźmi i inną jakością zespołu. Która, szczerze mówiąc, niewiele zmieniła się od dekady. Żadnego sojuszu z obecnymi trendami, zespół robi co potrafi najlepiej – czystego, melodyjnego rocka.

Zaczyna się klimatem niczym z pierwszych płyt Pearl Jamu – instrumentalny utwór tytułowy jasno nam mówi co dostaniemy na albumie – naleciałości grunge i progressive rocka, melodyjną gitarę i perkusję na pierwszym planie. I przede wszystkim – czad i szybkość. Ani jednej balladki, przynajmniej w warstwie brzmieniowej. Jedyne co później się zmienia, to dodatek w postaci głosu Oli – czasami szybko i dynamicznie, czasami trochę subtelniej. Główne atuty z Twarzy zostały na Niepokojach zachowane. Kapela nie poszła z duchem czasu, pozostając w bezpiecznej strefie rockowego komfortu.

Zasadniczo album nawet na moment nie zwalnia tempa – zespół cały czas ostro grzeje struny, dając sobie chwile wytchnienia jedynie na krótkie wstępy do utworów. Propo wstępów, to trzeba przyznać, że kapela rewelacyjnie umie zaciekawić słuchacza – pierwsze 10 sekund singlowej Degradacji dają nam klimat niczym z tarantinowskiego Django, Kokon całkiem płynnie przechodzi z spokojnej solówki w perkusyjną petardę jaką jest Ćma, a pierwsze momenty To Koniec przywodzą na myśl nawet Led Zeppelin. A całość bardzo w stylu klasycznego rockowego brzmienia, bez ani grama syntezatorów i instrumentów klawiszowych. Nawet jeśli były jakieś użyte, to niemal ich nie słychać.

Jest za to zdecydowany postęp w warstwie tekstowej. Ola porzuciła tematy stricte miłosne, a zamiast tego śpiewa o pożądaniu cielesnym (Ćma), strachu w życiu przed wojną (Przyjdą Tu) i nietolerancji (Degradacja). I nie brak również refleksji na temat spięć w zespole, jakie zaszły przez ostatnią dekadę (Cela, Koma). A przynajmniej ja tak to odczytuję. A na dokładkę rewelacyjny cover Zapytaj mnie czy cię kocham Republiki. Niczego lepszego nie mogłem oczekiwać.

W zalewie alt-popowych dźwięków dominujących na stronach muzycznych i festiwalach, brakuje mi debiutantów ostro grzejących gitary. Milczenie Owiec mi to dały. I chyba jednak nazwę ich tu debiutantami. Bo zespół w nowym składzie zadebiutował na nowo. Z lepszą energią, ale wciąż w rockowej strefie komfortu.

8/10