„To już nie to samo co kiedyś” to jedno z najdelikatniejszych określeń które pada, kiedy w jakimś zespole dochodzi do najważniejszej zmiany – wokalisty. Odejścia gitarzystów czy perkusistów bywają wręcz niezauważalne. Za to zmiany głosu słychać i widać od razu. Bo to najczęściej wokaliści są liderami, dźwigają na sobie główną rozpoznawalność kapeli. Zespół rozpoznajemy głównie po głosach, nie po taktach gitary. Więc kiedy wchodzi nowy wokal w utworach które już dobrze znamy, od razu przychodzi na myśl to zdanie: „to już nie to samo co kiedyś”. Od dzisiaj jest powtarzane pod informacją o powrocie Linkin Park. Które wraca z nowym albumem i nową wokalistką – Emily Armstrong.
Tylko dobrze też sobie zdać sprawę, że właśnie taki powinien być cel. Żaden twój ukochany zespół nigdy nie powinien być „taki sam jak kiedyś”. Chyba, że pasuje ci jak ktoś wiecznie stoi w miejscu.
Kiedy w 2005 roku Nightwish zwolnił z zespołu Tarję Turunen (tak, to było zwolnienie i to jeszcze przez otwarty list opublikowany w sieci) i dwa lata później przedstawił światu Anette Olzon na jej miejscu to reakcje świata były identyczne. Że „to już nie to samo”. Oczywiście, że nie. Zespół postanowił napisać nowy rozdział swojej historii z nowym głosem i nie chciał być ciągle zestawiany z czasami jej poprzedniczki. To samo, kiedy kilka lat później na jej miejsce pojawiła się Floor Jansen. Kolejne „już nie to samo”, za to nowa jakość, nowe pomysły i nowa historia. Na polskim podwórku mamy obecnie sytuację z powracającym Łąki Łan. Kapela zakończyła współpracę z Paprodziadem i w tym roku przedstawiła nam nowego wokalistę. Pojawił się też nowy singiel, a na koncertach zespół grał głównie premierowy materiał. Dominujące komentarze? Wszelkie odmiany fraz „to już nie ten sam zespół”.
Takie legendarne już zespoły jak Deep Purple, Judas Priest czy Genesis miały w swej historii trzech wokalistów, Iron Maiden miało czterech, a przy historii Black Sabbath to już idzie stracić rachubę. Od wcześniej wymienionych różnicę w Linkin Park robi tylko to, że historię tej kapeli przerwała śmierć Chestera, a nie jego odejście czy zwolnienie. Z tym samym mierzyli się chyba tylko Alice In Chains, kiedy zespół odważył się kontynuować swoją historię po śmierci Layne’a Staley’a przyjmując w szeregi Williama DuValla.
I w każdym tym przypadku już nie było „to samo co kiedyś”.
Przyjmowanie nowego głosu w zespole tylko po to by brzmiał tak samo jak poprzednik jest nie tylko leniwe pod kątem artystycznym, ale też bardziej ryzykowne. Świeża osoba musi już na wstępie mierzyć się z ciągłymi porównaniami do poprzednika/poprzedniczki, więc dorzucenie jej do tego ciężaru konieczności naśladowania byłego zamiast próby wniesienia czegoś nowego i wyjątkowego, jest… co najmniej okrutne. Wejście na miejsce osoby tragicznie zmarłej też jest dodatkowym obciążeniem psychicznym. Sam fakt, że LP postawili na kobietę już ją skreśla w oczach wielu i choćby nie wiadomo Emily robiła i jak dobra by nie była, to… jest kobietą. Wierzcie lub nie, niektórym to wystarcza by jej umniejszać. Gdyby Black Sabbath robiło karierę w erze social-mediów, ich zmiany wokalistów przez lata mogłyby być wręcz paraliżujące dla dalszej historii tego zespołu. Bo internet by płonął od komentarzy „to już nie to samo co kiedyś”.
Przyjęcie nowego wokalisty może być dla zespołu niepowtarzalną szansą na rozwój. Osoba z nową techniką wokalną czasami wymusza na muzykach konieczność nowych rozwiązań kompozycyjnych, które nie były potrzebne (lub możliwe) z poprzednikiem. Takie eksperymenty często owocują zupełnie nową jakością. Czasami też zupełnie nowym zespołem. I to już słychać w nowym Linkin Park z wokalem Emily Armstrong. Emily nie śpiewa lepiej lub gorzej niż Chester – ona śpiewa inaczej. Więc piosenki komponowane dla jej skali i możliwości też będą brzmiały inaczej. To czy lepiej czy gorzej niż materiał z Meteora i Minutes To Midnights – ocenimy już wkrótce. Tak, „to już nie będzie to samo co kiedyś”. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
Kiedy Adam Lambert zaczął występować z Queen, często mówił publiczności: „Nie jestem Freddie, nigdy nie będę Freddiem i nie oczekujcie że kiedykolwiek nim będę. Jestem Adam i śpiewam jego utwory tak jak umiem bo byłem jego wielkim fanem. Więc śpiewajcie je ze mną.” Tak samo Emily Armstrong nie jest Chesterem Benningtonem. I nie oczekujmy że nim będzie.
Pozostali członkowie nie przyjęli jej do Linkin Park by „zastąpiła Chestera”, tylko by napisała z nimi nowy rozdział zespołu. Właśnie dlatego nadchodzący album (premiera w listopadzie) nazywa się From Zero. Mike Shinoda na inauguracyjnym koncercie nowego otwarcia LP powiedział na początku jedno zdanie: „dzisiaj Chesterem Benningtonem jesteście wy wszyscy”. A Emily należy życzyć odwagi i grubej skóry. Potrzebuje jednego i drugiego, by jako nowy wokal Linkin Park udźwignąć presję, jaka na niej będzie teraz leżeć. Bo wszystko złe co się może zdarzyć w tym zespole, od teraz medialnie spadnie tylko na nią.
Na koniec, tym wszystkim którzy chcą pisać nienawistne i pełne bluzgów komentarze, polecam sobie przypomnieć, dlaczego Chestera już z nami nie ma.