To było na przełomie lata i jesieni, roku pańskiego 2009.
Karol z bratem siedzą na kanapie, i skaczą z kanału na kanał na telewizorze – manewrują głównie między wszystkimi muzycznymi. Uwagę mają zwróconą najwyżej na dwa kawałki, i zaraz przełączają na inny. Aż tu nagle, na dawnym MTV2, obecnie przechrzczonym na MTV Rocks, rozpoczyna się teledysk, którego wcześniej oboje nie widzieli. Ale znali tę grupę w nim występującą. Czterech gości na instrumentach, i drobna rudowłosa dziewczyna… no jasne, to Paramore. Karol z bracholem nawet nie wiedzieli że zespół wydaje coś nowego. Cała piątka siedzi zamknięta w ciasnym, ciemnym pokoju, i Hayley śpiewa „you treat me just like another stranger…”
Karol wcześniej nie był dośyć zainteresowany tym amerykańskim zespołem. Usłyszał o nim za czasów albumu RIOT!, i za sprawą takich hitów jak Misery Business i That’s What You Get, ale nigdy nie miał ochoty zapoznać się z nim ciut więcej. Potem był „Zmierzch” i Decode, co dało zespołowi sławę międzynarodową, ale Karol dalej jakoś nie zagłębiał się w Paramore, mimo że wszystko co słyszał lubił z przyjemnością posłuchać. Aż do momentu opisanego chwilę wyżej. Ignorance było… inne, ciekawsze, lepsze. I przede wszystkim, nieco mocniejsze, niż znane Karolowi dokonania Paramore. Czyżby grupa powolutku dojrzewała?… Aż postanowił się nieco bardziej zainteresować. I się zdziwił, bo zespół miał w Polsce więcej fanów niż przypuszczał. Akurat wychodził krążek brand new eyes. Doskonała okazja, aby dowiedzieć się o nich cokolwiek więcej. I powolutku, bardzo spokojnie sobie dozował Paramore…
_________________________________________________________________________
Początek kwietnia 2013. Karol od tygodni nie może się doczekać na 8/9.04, chodzi po ulicach wyłącznie z Paramore na uszach, wszystkie albumy zespołu dumnie stoją na półce, teksty utworów zna „w nocy o północy”, 4 lipca 2011 pojawił się na koncercie w amfiteatrze warszawskiego Parku Sowińskiego, w grudniu 2010 ryczał jak bóbr z powodu odejścia braci Farro, by potem się na nich wkurwić na resztę życia, i zdaje sobie absolutnie sprawę z jednej sprawy – jest totalną „para-dziwką”.
Każdy z nas ma takie zespoły/artystów, którzy są dla niego najważniejsi, bo byli przy nich w czasach dojrzewania, i określania samego siebie. I teksty które słuchał, oraz melodie które chłonął definiowały go jako człowieka na przyszłość. Dla Karola to właśnie jest Paramore. Misguided Ghosts to jego życiowym credo, The Only Exception dedykował niemal każdemu swemu partnerowi równo z My Heart, wersja live Let The Flames Begin została jego symbolem zatracenia i buntu, przy Emergency i Feeling Sorry kuł do matury i egzaminu zawodowego, w napadzie wściekłości rozwalał pokój do wtóru crushcrushcrush, stres przed pracą w Anglii zagłuszał Pressure i Born For This, po każdym rozstaniu łzy ciekły mu przy We Are Broken, a obecna sytuacja emocjonalna przypomina mu All I Wanted. Obecnie wyczekuje jak na szpilkach premiery czwartej płyty, oraz kolejnego występu Paramore w Polsce – na warszawskim Impact Festival.
Mam na imię Karol, mam dwadzieścia jeden lat, i jestem uzależniony od Paramore.