Depeche Mode poznałem dość późno, a wręcz za późno. I jak to zwykle w moim przypadku, ktoś mi musiał w tym pomóc. I jak to często w takich przypadkach bywa, zakochuję się szybko i namiętnie na długo. I teraz całkowicie świadom tego uwielbienia, słucham Delta Machine, i zastanawiam się nad jednym: czy ja jestem aż tak zadurzony w głosie Gahana i tych dźwiękach że nie jestem w stanie zrozumieć wszędobylskiego narzekania na ten album? Przesadnego narzekania. Bo niektórzy chyba oczekiwali jakiegoś opus magnum.
Jasne, pewnie – nie jest to kolejne Music For The Masses, nie jest to dzieło na miarę Violatora. Ale jest to zwyczajnie dobra płyta. Chociaż można w wielu przypadkach odnieść wrażenie, że Depeche Mode chcą być jak Hurts (jeśli w ogóle o nich słyszeli…). Kompozycje na ogół są pozbawione jakiegokolwiek ciężaru, mroku (drobnymi wyjątkami od tej reguły są niepokojący nastrojowo Slow oraz nieco niepoukładany kompozycyjnie The Child Inside), są natomiast aż przyjemne, kojące. Nie do tego przywykliśmy od Depeche Mode, prawda? I momentami jest… matkoicórko, aż boję się to napisać… momentami jest radiowo i przebojowo (Welcome To My World, Secret To The End, Soothe My Soul). Ale tym razem ani myślę to uznać za zarzut, bo z początku się fajnie słucha, bez katorgi dla uszu (jak na Sound Of The Universe). Niemniej jednak, po jakichś pięciu kawałkach zrobiło się to nieco nużące. Ile można w kółko robić na jednym motywie?…
Najmocniejszym jednak argumentem na łagodność Delta Machine jest niewątpliwie śpiew Dave’a Gahana. Ten głos każdy fan DM pozna od razu, jednak tutaj wokalista postanowił udowodnić że umie śpiewać nawet o smutku z wyraźnie słyszalną radością w głosie. No, chyba że tylko ja słyszę jak Dave śpiewa na tej płycie z uśmiechem na twarzy. I niestety, jest tu też coś, co dla mnie jest nieakceptowalne w ogóle w twórczości DM – śpiew Martina Gore. Sory Winetu, ale dla mnie to dalej jest szarpanie papierem ściernym.
Depeche Mode na krążku brzmi naprawdę świeżo, ale jeśli ktokolwiek oczekuje od zespołu przekraczania granic, zapuszczania się w nowe horyzonty – tego tutaj nie dostanie. Jest to zwyczajnie dobra płyta, która – trzeba to przyznać – w dorobku grupy będzie omijana.