O tym co sądzę na temat mocnej, stylistycznej przemiany Lisowskiej już się wypisałem. Powiedzmy, że w pewnej chwili nawet byłem w stanie Ewelinie uwierzyć że naprawdę robi co chce, że miała ochotę na zupełnie coś innego niż zwykle. Mimo, że single nie zwiastowały niczego dobrego, czekałem na Nowe Horyzonty niecierpliwie. Kiedy Deezer udostępnił album przedpremierowo do odsłuchu, nie mogłem nie włączyć. Mimo tego, że mocno się obawiałem klęski. Poniekąd słusznie.
Ci których urzekł poprockowy czad z albumu AERO-PLAN, srogo się zawiodą. Nowe Horyzonty to – jak zapowiadała Ewelina – jak najdalsze wyjście ze stricte rockowych ram (nie licząc Kameleona, który jako jedyny przypomina pierwszy album) . Tym razem mamy brzmienia popowe wzbogacone modnymi ostatnio dubstepowymi rytmami, przez które co drugi utwór ma identyczną strukturę muzyczną. Za pierwszym przesłuchaniem albumu ciężko odróżnić jeden utwór od drugiego. Kilka delikatniejszych akustycznych smaczków w Niebo/Piekło i Na obcy ląd wiosny nie czynią. A na dobitkę, ostatni Wszystko od nowa niebezpiecznie zbliża się do disco. Balladowe Szkło też nie zachwyca, a głównie zanudza swoim banałem.
Teoretycznie brzmienia stricte-popowe nie są w dorobku Eweliny niczym nowym – w końcu mieliśmy pierwszą EPkę z hitami typu Nieodporny rozum, a utwory tytułowe na AERO-PLAN też były urozmaicane brzmieniami dubstepowymi. Problem jest z tym, jak Ewelina w tym wypada. A wypada na taką szkolną trójkę. Wokalistka nie daje poznać swoich możliwości głosowych, bo mocno ogranicza ją brzmienie albumu. Kolejną bolączką są również teksty – głównie autorstwa naszej bohaterki. Do zachwycenia się dla publiczności nastoletniej, cała reszta słuchaczy będzie się pukała w głowę przy ich infantylności i banale.
A wiecie jaki z tego morał? Że za tydzień sam ten album najpewniej kupię i będę słuchał na okrągło. Please, don’t judge me..