Zbliża się godzina 23, siedzę w salonie przed telewizorem, z laptopem otwartym na tweetdecku, żeby móc relacjonować na bieżąco. Głosy już podliczone, za chwilę prowadzące ogłoszą, które z 17 państw awansują do finału. Pierwszy kraj – Litwa. Utwór mi nie przypadł do gustu, ale awans był oczywisty. Uzupełniam tabelkę ze zwycięzcami, którą później wyślę i patrzę dalej w telewizor, gdy pada drugie państwo.
Polska.
I jestem co najmniej w szoku. No bo, to nie miało tak być. Oczywiście, trzymałem mocno kciuki za Monikę, życzyłem jej awansu. Jednak porównując do poprzednich szesnastu konkurentów (Monika wystąpiła jako ostatnia), to… wątpiłem mocno w finał dla Polski. Monika na scenie zaprezentowała się jako nieco przestraszona, wokalnie też można było się przyczepić (ale, nie ukrywajmy, jeszcze za czasów w Varius Manx zdawaliśmy sobie z tego sprawę), a tu nagle jesteśmy w finale. Cieszę się z tego, ale to było dla mnie naprawdę niewiarygodne.
I teraz już tylko niecierpliwie oczekuję jutrzejszego wieczoru.
PS. Z pozostałych występów tamtej nocy, mogę dobrze ocenić jedynie Szwecję (Mans Zelmerlow zrobił świetne show w jednej osobie i wizualizacjach), Czechy (które, mimo naprawdę dobrego występu wokalnego, nie dostały się do finału) i Norwegię (która od początku była moim faworytem). Na temat pozostałych szkoda mi słów. Serio.
Oprawa graficzna może się podobać, a utwór wciąga publikę. W sam raz dla stacji radiowych.
Polskę zawsze oceniam surowo, więc może zamilknę. No i czekam na ocenę po finale.