Nawet reprezentant nie wierzył że nam się cokolwiek uda. Bukmacherzy i fani też nie dawali wcześniej szans nawet na wyjście z półfinału. A jednak.
Po dwóch latach niebytu i wcześniejszym paśmie porażek Polska awansowała do finału Eurowizji!
W czym leży sukces występu? Nie ukrywajmy – przede wszystkim w urodzie naszych pań na scenie. Po raz pierwszy od lat zrobiliśmy na eurowizji występ który mocno zapada w pamięć. Może nieco wulgarnym sposobem, ale pamiętajmy że Eurowizja to muzyka głównie popowa. A występy pop na żywo, to przede wszystkim robienie show. Musi się dziać jak najwięcej na scenie, widz nie może patrzeć wyłącznie w wokalistę. Musi wysilić podzielność uwagi albo dostać zeza. Musi jak najwięcej wynieść i zapamiętać. A u nas było na co popatrzeć.
Ja miałem tego pecha, że do 21:30 siedziałem w pracy i dobiegłem do telewizora dopiero na trzy ostatnie występy – Grecji, Słowenii i Rumunii. Na szczęście, na oficjalnym kanale YouTube Eurowizji możecie obejrzeć wszystkie występy w wysokiej jakości. Po obejrzeniu wszystkich możemy jasno stwierdzić że mimo wielkich możliwości scenicznych, mało kto tam pokazał jakieś show. Gruzja miała spadochroniarza, Rumunia wielki keyboard (ciekawe jak na takim się gra?), Grecja trampolinę. I tyle. Cała reszta wokalistów i zespołów postawiła na samą muzykę. Niektórzy się samą muzyką wybronili, inni nie. Ale my zrobiliśmy to zarówno utworem jak i występem.
Co roku odnośnie Eurowizji fascynuje mnie jedna rzecz, którą również się wyróżniliśmy w tym roku (a przynajmniej w tym półfinale, bo pierwszego nie obejrzałem). Dlaczego nikt nie chce śpiewać w ojczystym języku? Cleo tego dnia jako jedyna na scenie to zrobiła, później z powodzeniem wplatając język angielski. Jako jedyna wypromowała rdzenną kulturę. Od 1997 roku tylko jeden zwycięzca Eurowizji wygrał utworem śpiewanym w języku ojczystym – Marija Šerifović z Serbii. A w tym półfinale wszyscy byli Anglikami. I to często z fatalnym akcentem, jak Gruzja, Grecja czy Litwa. Cleo też bardziej angielskie słowa wykrzyczała aniżeli zaśpiewała. Ja z ochotą posłuchałbym języków całej Europy.
I tematu jednego z występów chciałem uniknąć, ale niestety się nie da. Conchita Wurst.
Przejście Austrii do finału było oczywiste. I to nawet nie dzięki temu, że Conchita zaśpiewała rewelacyjnie. Bardziej dzięki jej brodzie. Austria postawiła na niezły patent, sprawdzony od lat – szokowanie. Niby mamy XXI wiek, ale mimo to widok kobiety w pięknej sukni, w długich włosach i z takim zarostem – to ludziom zapadnie w pamieć równie mocno co piersi tancerek Donatana. Udało się, Austria przeszła dalej, a organizatorzy mocno nas trzymali w napięciu z ogłoszeniem tego kraju w finale. Ja życzę Conchicie powodzenia, ale chciałbym żeby tego zarostu się pozbyła. Bo to ani ładne, ani zachęcające. Dana International wygrała bez zarostu.
Czy wygramy tę Eurowizję? Tu już jestem bardziej sceptyczny, bowiem konkurencja jest bardzo spora. Ale Donatan i Cleo – niezależnie od wyniku – wrócą z Kopenhagi z tarczą.
Nie pisz o czymś na czym się nie znasz
Karolu, teoretycznie wpleciony język ojczysty był na pewno też w izraelskiej piosence. I nie wiem, czy gruziński też się na moment nie pojawił ;)
i słowenia też pół na pół śpiewała.
Malta i Irlandia w sumie też w swoich językach urzędowych śpiewały.