Podobno nie można ich traktować serio. Podobno są niczym innym jak jedną wielką parodią na rzeczywistość. Podobno robią karierę samym wizerunkiem. Podobno historia RPA to Nelson Mandela, Dystrykt 9 i właśnie oni. Na pewno prawda jest jedna – Die Antwoord oprócz kontrowersji mają jeszcze niezłą muzykę. Co najnowszy Donker Mag świetnie udowadnia.
Tym razem Ninja, Yo-landi Vi$$er i DJ Hi-Tek nie spieszyli się z wydaniem trzeciego krążka – w porównaniu do poprzedniego Ten$ion sprzed dwóch lat, który rzekomo został nagrany w niesamowitym pośpiechu (ale brzmi całkiem nieźle). Pierwszy singiel z Donker Mag – Cookie Thumper – ukazał się w jeszcze czerwcu 2013. Oczekiwanie na trzeci krążek było zatem dość spore – ale po tym jak brzmi cały album, zdecydowanie warto było czekać.
Grupa nie zrobiła żadnych rewolucji – to wciąż hip-hop z brzmieniami rave. O ile jednak na Ten$ion produkcja brzmi mocno, agresywnie i ciężko, to tym razem afrykańskie trio jakby się uspokoiło. Nie ma już takich walnięć elektroniką, jest bardziej stonowanie – nie licząc Happy Go Sucky Fucky oraz singlowego Pitbull Terrier z czego ten drugi jest najmocniejszym kawałkiem na krążku i najmocniej przypomina to Die Antwoord które zelektryzowało świat teledyskiem Enter The Ninja.
Sam byłem zaskoczony takim obrotem spraw, ale Die Antwoord w delikatniejszych brzmieniach również do twarzy. Na Ten$ion w większości narzekano na monotonię i brak większego zróżnicowania materiału, a na Donker Mag co chwila coś zaskakuje. A to Ugly Boy którego melodię można by dopasować do któregokolwiek hitu Rihanny, Raging Zef Boner z brzmieniami reggae, romantycznie brzmiące Strunk (nie licząc tekstu tego kawałka, opowiadającego o byciu naćpanym i pijanym jednocześnie), Sex z elementami disco (sic!), a na koniec Moon Love przy którym można się nawet wzruszyć.
Skoro już napomknąłem o tekstach… Gdyby Ninja wartość swojej zajebistości i genialności, o której nawija w niemal każdym kawałku, obliczył na metry kwadratowe – to wyszłoby że ego ma nie mniejsze niż sam Kanye West. Słychać, że jest największą głową w tym projekcie. Yo-landi tym razem sprowadziła się do roli bycia małą, słodką, ciut niepokorną, ale oddaną wyłącznie raperowi dziewczynką. Sama ze swoim wzrostem wygląda jak kilkulatka, na tym albumie nawet tak śpiewa. Z początku może to irytować, ale po trzech-czterech przesłuchaniach taki zabieg artystyczny akceptuje się w całości.
Nie mam pomysłu na żadną sensowną puentę tej recenzji, więc powiem tylko – słuchajcie i niech zef będzie z wami!
7/10