Słowem wstępu krótko – Kamil „Hans” Pietruszewski to najlepsze co przytrafiło się Carrionowi po odejściu Grzegorza Kowalczyka. Radomska kapela bowiem nigdy nie brzmiała tak mocno, ostro i świetnie.
Na tym albumie wszystko jest przemyślane od A do Z. Carrion tym razem wystopował z elektronicznymi, nu-metalowymi inspiracjami, które miał w zwyczaju dyskretnie przemycać na poprzednich albumach. Takich riffów jakie mamy np. w Retro i Minoderii nie powstydziłaby się Metallica z czasów For Whom The Bell Tolls. Singlowe Eunomia i Krótkowzroczne zera mogłyby posłużyć za cenną lekcję mocnego grania dla panów z Korna, a lekko balladowa Mowa cieni jest przykładem na to, jak zgrabnie łączyć pop z metalem. Tak jest – Carrion na Dla Idei udowodnił że jest to możliwe bez obciachu i bólu uszu. Nie znaczy to że klawisze poszły w odstawkę. Nawet lepiej – miejscami nie ustępują solówkom Vikola i idealnie z nimi współgrają. Zwłaszcza na świetnym wstępie do Schedy.
Jeden z moich kumpli (pozdrawiam Wojciecha!) po przesłuchaniu Eunomii napisał coś w stylu „aż dziw ile siły drzemie w tej twarzy dziecka”. Hans w jednej zwrotce potrafi wykrzyczeć wszystko co mu leży na wątrobie nie gorzej niż wokaliści deathmetalowi, by zaraz potem zabrzmieć delikatnie jak Piotr Rogucki – najlepiej ten genialny kontrast prezentuje Lugum. Nie ma wątpliwości, że to właśnie jego możliwości głosowe pozwoliło kapeli na dorzucenie ognia do tego pieca.
Okazuje się też, że Kamil jest całkiem dobrym tekściarzem. Nie sili się na wielką poezję, ale jego proste, przystępne słowa mocno trafiają w słuchacza. Minoderia – krytyka na świat celebrytów TV i polityków, gorzki rachunek sumienia w Schedzie i Lugum, a także niebanalne teksty o miłości jak Mowa cieni i utwór tytułowy. Na albumie zdecydowanie brak pozytywnych emocji, a po przesłuchaniu i własnym analizowaniu Retro czy Groźnych zderzeń ma się ochotę odciąć od złej do szpiku kości ludzkości jaką Hans w swoich tekstach prezentuje. Idealnie to gra z ostrą zawartością muzyczną krążka.
Kiedyś uparcie twierdziłem, że choćby nie wiem jak się Carrion postarał, to za nic nie przebiją poziomu płyty El Meddah. Pomyłka taka wielka!
9/10
PS. Ta recenzja była gotowa już w zeszłym tygodniu. Jednak po przeczytaniu jej kilka razy, nacisnąłem Ctrl+A i Backspace, bo była… pełna porównań do „dawnego Carriona”. A nie chciałem żeby to tak wyglądało.