Saszan, Dawid Kwiatkowski, Sylwia Przybysz, Lanberry – mówią wam coś te nazwiska? Właśnie nimi – a w przyszłości pewnie także kilkoma innymi – polskie wytwórnie chcą wtłoczyć na rynek coś, czego w zasadzie prawie nie mieliśmy w polskiej muzyce od dekady, jeśli nie dłużej. Chodzi o teen-pop.
Ten odłam gatunku jest stosunkowo młody – uważa się, że zapoczątkowała go Britney Spears swoim debiutanckim albumem na przełomie tysiącleci. A później za nią poszła lawina takich wykonawców jak N’Sync, Backstreet Boys, Christina Aguilera, Jessica Simpson, Spice Girls, a później ich miejsca zajęły gwiazdy Disney Channel pokroju Miley Cyrus, Hilary Duff czy Jonas Brothers. Można się spierać, czy koniecznie trzeba być w wieku nastoletnim, by od razu zaliczać się do wykonawcy teen -popu. Liczy się natomiast tematyka – rozterki wieku dojrzewania, ciągłe imprezki, pierwsze wielkie miłości w wieku szkolnym są tutaj tematami dominującymi. Teen-pop w brzmieniu charakteryzuje się w łatwym łączeniu ze sobą wielu gatunków – popu z rokiem, elektroniką, country, R&B czy hip-hopem – w myśl zasady „dla każdego coś fajnego”, dla jak największej możliwej publiczności. Dlatego bez problemu do tego odłamu zalicza się nawet Carly Rae Jepsen, która już skończyła trzydziestkę. Zasadą było też wydawanie albumów taśmowo – szybkie promowanie obecnego materiału, by dostać kolejny album już rok później (ten proceder obserwujemy również dzisiaj – Dawid Kwiatkowski w ciągu trzech lat kariery wydał 3 albumy).
A jak to wyglądało kiedyś w Polsce z tym gatunkiem? Na początku lat 2000, kiedy to sam byłem uczniem szkoły podstawowej i gimnazjalnej – teen-pop w Polsce nie istniał.
Idolami młodzieży szkolnej byli muzycy znacznie starsi, ale też ci bardziej uniwersalni, stworzeni również dla dojrzałych słuchaczy. Jeśli byli jacyś młodzi idole, to wyłącznie zagraniczni. Nastoletnich gwiazd muzyki w Polsce praktycznie nie mieliśmy. Do wyjątków należała Ewa Farna, która z latami dojrzewała brzmieniowo (a nawet dziś pierwsze albumy Ewy, które nagrywała jako 13-latka, brzmią bardzo dojrzale), oraz Tola Szlagowska i jej Blog 27, która po zrobieniu wielkiej kariery na skalę europejską (250 tysięcy sprzedanych egzemplarzy debiutanckiej płyty to sukces, którego nie sposób kwestionować) wyjechała się uczyć do Stanów i dała sobie spokój z robieniem kariery. I wtedy zrobiła się nisza, którą dostrzegł Remigiusz Łupicki – właściciel wytwórni MyMusic – i postanowił ją zapełnić swoimi nowymi gwiazdami.
Pamiętacie jeszcze Julę Fabiszewską, która w 2012 roku wylansowała hit Za każdym razem? Debiutancki album młodej wokalistki pokrył się złotem i trafił na 3 miejsce OLiSu. Rok wcześniej swoim albumem zadebiutowała Honorata Skarbek, którym podbijała internet. I po tych sukcesach dziewczyn okazało się, że jest w Polsce olbrzymia nisza wypełniona młodzieżą gimnazjalną, która też chce mieć idoli, z którymi może się utożsamiać i będzie miała ich znacznie bliżej niż tylko na okładkach Bravo. Machina ruszyła – może nie od razu z kopyta.
W wpychaniu nam kolejnych teen-popowych gwiazdek przoduje MyMusic, który po wielkich sukcesach Juli, Dawida Kwiatkowskiego oraz Saszan, idzie za ciosem i co rusz promuje kolejnego wokalistę/wokalistkę. Inne labele wzorem wytwórni Remigiusza Łupickiego, wyczuły nosem nowy target do zarobienia i zaczęły brać z niego przykład. Kiedy się patrzy na obecne dokonania MyMusic, to ciężko uwierzyć że to ten sam label, który (jeszcze jako UMC Records) wydawał albumy Ascetoholix, Dużego Pe, Libera i 52 Dębiec.
Kiedy wspominam sobie tamte czasy i muzykę oraz porównuję do obecnych czasów, to widzę jasno, że… nie zmieniło się nic. Wytwórnie produkując kolejne nastoletnie gwiazdy podchodzą do nastolatków w sposób infantylny, twierdząc że młodzież szkolna nie chce słuchać ciekawej, fajnie brzmiącej muzyki. Lepiej wcisnąć im dziecinnego i łatwiejszego – co też łatwiej się sprzeda. Bo infantylizm Britney Spears z Oops… I Did It Again! niczym się nie różni od tekstów na albumie Sylwii Przybysz. A jeśli twierdzicie, że nie można oczekiwać od młodzieży w wieku szkolnym dojrzałości brzmienia, to przypominam, że Lorde swoje hitowe Royals wydała mając 16 lat, członkowie naszego rodzimego The Dumplings dopiero od zeszłego roku mogą legalnie kupować alkohol, a Doda zaczęła śpiewać w Virgin ostrego rocka jako 16-latka. Nawet ostatnie albumy One Direction aż kipią inspiracjami rockiem z pogranicza The Foreigners, Bon Jovi i Coldplay’em. Więc wszystko się da.
Prawdę mówiąc, polski rynek muzyczny wciąż nie obfituje w ciekawe brzmienia nastoletnie. Nie skazuję prób Łupickiego na porażkę – w końcu to dzięki niemu polski hip-hop był grany w radiach (ale wciąż bardziej ten pokroju Verby czy Mezo). Tylko niech w swoich podopiecznych zacznie stawiać na jakość. Bo nastolatkowie też zasługują na fajną muzykę.