Czego będziesz słuchać, czyli o polskiej muzyce w radiu

Czego będziesz słuchać, czyli o polskiej muzyce w radiu post thumbnail image

To, że Prawo i Sprawiedliwość chce zrepolonizować media, wie każdy kto choć odrobinę interesuje się życiem politycznym w naszym kraju. Przejęcie koncernu Polska Press, ciągłe próby nowelizacji ustawy medialnej – w tym ta, która niecały rok temu doprowadziła do wielkiego protestu mediów komercyjnych – lexTVN: to wszystko jest częścią planu partii rządzącej by wszystkie media były jak najbardziej „narodowe”. I jestem skłonny uwierzyć, że najnowsza propozycja, by nasze radiostacje zmusić do grania jeszcze więcej polskiej muzyki, również jest tego częścią. Ta jednak jest podyktowana „troską o naszych artystów i słuchaczy”. Rzecz jasna, to czy w takich zapewnieniach można wierzyć PiS-owi, to już indywidualna kwestia. Bo z hasłem „polska muzyka w radiu” jest więcej hałasu niż się na pierwszy rzut ucha wydaje.

Obecnie Ustawa o radiofonii i telewizji nakazuje polskim radiostacjom grać utwory po polsku przez co najmniej 33% czasu emisji muzyki, z czego przynajmniej 60% w godz. 5-24 – oba limity obowiązują w skali miesiąca. Najnowsza propozycja ma zwiększyć te procenty kolejno do 50% oraz 80%. Dodatkowo premiowana ma być emisja nowych piosenek i artystów wchodzących na rynek. Pomysł teoretycznie szczytny – w praktyce ma to znacznie więcej warstw niż się wydaje Markowi Suskiemu, wyrażającemu troskę o polskich artystów.

Warto przypomnieć, że wprowadzenie aktualnie obowiązujących limitów nie odbyło się ze spokojem. Do 2012 roku polskie radiostacje określony procent czasu antenowego poświęcały tylko polskiej muzyce, jednak najczęściej puszczały ją po północy. Obecna ustawa z zapisem o graniu większości w popularniejszym czasie antenowym położyła temu kres, ale już wtedy nie obyło się bez narzekań, że trzeba będzie wyciągąć z szuflad stare hity Bajmu i Budki Suflera, „bo trudno będzie grać aż tyle po polsku!”. Sprawę utrudniał fakt, że wtedy sporo rodzimych wykonawców śpiewało głównie po angielsku, więc nie było mowy że poprawi to jakość naszych radiostacji i nagle usłyszymy w dziennym paśmie Zetki Gabę Kulkę, Behemotha, Trupę Trupa czy polską muzykę filmową. A o polskim hip-hopie nawet nie było co marzyć, bo w porównaniu do dzisiejszych wyników, to był wręcz niszą.

radio muzyka

Ale od tamtej nowelizacji krajobraz w polskiej muzyce się zmienił. W erze promocji internetowej pojawiło się całe rzesze artystów śpiewających lub rapujących po polsku. Co ciekawe, w pokazaniu przekroju polskojęzycznej sceny pomogła… pandemia. Kiedy od 2020 zapraszanie zagranicznych artystów na koncerty się utrudniło, nagle się okazało, że jesteśmy w stanie bezproblemowo zrobić nawet 3-dniowe festiwale wypełnione po brzegi polskimi zespołami i artystami. Więc teoretycznie, nawet te 80% czasu antenowego w ciągu miesiąca jest kim zapełnić. Trzeba tylko uwierzyć, że polskie rozgłośnie bedą skore do puszczania przez 50% czasu artystów pokroju Fisza, Kasi Sochackiej czy Sonbird. Moim zdaniem, naprawdę nie ma powodów do obaw, że zostaniemy skazani na ciągłe słuchanie Zenka czy Bayer Full. Zwłaszcza, że disco-polo nieźle sobie radzi nawet bez obecności w radiostacjach komercyjnych.

No właśnie, bo co te radiostacje obecnie nam grają? Zerknijmy na AirPlay Polska – lista utworów z największą liczbą słuchaczy w polskich radiostacjach. W najnowszym mamy tylko 3 utwory polskojęzyczne – Sanah, Sobel i Dawid Kwiatkowski. A w pierwszej 50-tce znajdziemy ich zaledwie 9. W skali całego roku jest taka sama sytuacja – w zestawieniu rocznym AirPlay na 2020 (dane za 2021 jeszcze nie zostały opublikowane) znajdziemy tylko 11 utworów w pierwszej 50-tce, z czego 3 należały do Sanah. Tylko, że wszyscy wiemy, że popularność Sanah i jakiegokolwiek debiutanta z ostatnich kilku lat nie zaczęła się w radiach. Mało tego – najlepsze wyniki sprzedaży wykręcają ci, których w radiach nie usłyszymy.

Nie muszę was pytać kiedy ostatni raz kupiliście jakiś album pod wpływem tego co usłyszeliście w radiu, bo doskonale powie mi to Oficjalna Lista Sprzedaży (OLiS). W podsumowaniu za 2020 pierwsza pozycja zagraniczna jest na miejscu 17 i jest to… koreańskie BTS, które próżno szukać w polskich radiach! Quebonafide, Kazik z Kultem, PRO8L3M, Paluch, O.S.T.R., Taco Hemingway i Mata w pierwszej dziesiątce najczęściej kupowanych płyt – ich też z trudem idzie usłyszeć w polskim eterze. Jedyną osobą łączącą obie listy jest Sanah. Tylko, że nawet ona zaczęła karierę nie w radiu – a w internecie.

Od czasów kiedy wszyscy wrzucali na facebooka klip do Somebody That I Used To Know, proces zwiększania popularności wygląda dziś niemal tak samo. Sprawdzamy co ktoś wrzucił na walla lub instastories, sami podajemy to dalej jeśli nam chwyci – i tak się to powoli nakręca przez naszych znajomych i znajomych znajomych. Dopiero kiedy sami zaczynamy już kolokwialnie rzygać danym kawałkiem/artystą – to możemy się doczekać jego puszczenia przez radiostacje. Jest to schemat już wielokrotnie sprawdzony – Take Me To Church Hoziera, darmowe albumy Taco Hemingway’a, Dziś późno pójdę spać Kwiatu Jabłoni, Lost On You LP, Szampan czy Patointeligencja swoje pierwsze kroki do OLiSu stawiały za pośrednictwem słuchaczy – i to tych zupełnie nieradiowych. Może to będzie dla niektórych przykre, ale radio dziś jest ostatnim krokiem w promocji. Najpierw YouTube, TikTok i playlisty na Spotify, potem telewizja – a radio to nawet może nie istnieć. Co kompletnie nieradiowy OLiS dobitnie udowadnia.

Radiowcy nie przyklaskują temu pomysłowi – Leszek Kozioł, były prezes Eski stwierdził wręcz, że to radiostacje jeszcze bardziej dobije, a słuchacze zwrócą się całkiem ku serwisom streamingowych. A sytuacja polskich radiostacji jest kiepska – poza trzema największymi graczami (Radio Zet, Eska i RMF FM), wszystkie stacje obecnie notują wyniki słuchalności poniżej 5%. Airplay obecnie pokazuje, że w radiach chętniej chcemy słyszeć muzykę zagraniczną – więc ilu z tych 5% słuchaczy zostanie przy radiostacjach, które będą zmuszone grać więcej muzyki polskojęzycznej? Odpowiedzcie sobie sami. W przypadku wejścia tego pomysłu w życie mogą tu być jeszcze jedni wygrani poza YouTube’m i Spotify – radiostacje internetowe, których obecne regulacje nijak nie obowiązują. Newonce, Radio Nowy Świat czy Radio 357 mogą puszczać co chcą i ile chcą. Zaczyna mi chodzić po głowie myśl, że może jest to pomysł PiSu na zarżnięcie komercyjnych radiostacji, które mając coraz mniej słuchaczy bedą miały też mniej reklamodawców i pieniędzy. Bo Polskie Radio bez pieniędzy z reklam sobie poradzi – wiadomo skąd je dostanie.

Kolejną z warstw tego pomysłu jest słowo „polska” – a dokładniej to „polskojęzyczna”. Bo to automatycznie klasyfikuje np. Acid Drinkers czy Brodkę jako wykonawców zagranicznych. I ich samych może też przymuszać do śpiewania wyłącznie po polsku, żeby wytwórnie i radiostacje chciały z nimi w ogóle współpracować. W innym wypadku, co im po piosence, której nawet nie będą mogli puścić, by zmieścić się w sztywne 50%? Może to się też odbić na promocji muzyki zagranicznej dla tychże wytwórni. O ile wtedy będzie im zależeć na promowaniu nowej Lady Gagi w radiu.

Jest to kwestia o tyle patowa, że w jednym nawet poseł Suski ma rację – trzeba promować jak najwięcej polskiej kultury i polskiej muzyki, a rodzimym muzykom pomóc w dotarciu do szerokiego grona publiczności. Tylko, że pomysł wciskania jej za pomocą regulacji prawnych może nam zarżnąć nie tylko kulturę, ale i media.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *