Paramore wróciło do gry. Od wydania ostatniego studyjnego albumu brand new eyes (2009) zespół zdążył stracić dwóch członków, zagrać koncerty na całym globie (w tym po raz pierwszy w Polsce, w lipcu 2011), i wydać jedynie EPkę z czterema nowymi utworami. Wiadomo było, że zespół, mimo utraty głównego gitarzysty i jedynego perkusisty, będzie grał dalej. Jednak czekanie trwało dość długo. Jeszcze w 2011 zespół zamknął się w studiu i nagrywał album, który stanie się ich „być albo nie być”. Wiadomo już, że krążek zatytułowany po prostu Paramore ukaże się 9 kwietnia. Dziś zadebiutował pierwszy singiel, pt. Now.
Od razu słychać zmianę pierwotnej stylistyki. Zamiast mocniejszych, wyrazistych riffów słyszymy jak gitara nieco się chowa z tyłu. Dalej jest rockowo, pop-punkowo, ale najmocniej słyszalny jest tu głos Hayley Williams. Celowo napisałem głos, bo tym razem, zamiast klasycznego swego śpiewania, Hayley serwuje nam bardziej… rytmiczną rapowankę, i przeciąganie „Now-ow-ow-ow-ow”. Wracając do warstwy instrumentalnej – jeśli się nieco bardziej wsłuchamy, słyszymy bardzo nieśmiałą perkusję, jednak nagraną w taki sposób, że brzmi jak słyszana na żywo. Gitara – jak wcześniej wspomniałem – która jest bardziej tłem dla wokalistki niż solidnym trzonem utworu, brzmi z pozoru monotonnie, lecz rozkręca się bliżej refrenu, by później znowu się schować. Jednak dalej jest bardzo w tyle. Jest natomiast bardzo nośnie i chwytliwie, radiowo wręcz. Daje to nam jasny przykład, jak komponuje zespół bez Josha Farro, który tworzył lwią część muzyki Paramore. Jakby Taylor York bał się wysunąć do przodu. Widać (a raczej słychać), kto w tym zespole rządzi.
Tekst (napisany zapewne przez samą Williams) idealnie zrozumieją fani zespołu, który traktuje o przegranych walkach, wygranych wojnach, złych doświadczeniach, i że „jest czas i miejsce na umieranie, ale jeszcze nie teraz”. Chyba nikt nie ma wątpliwości, o jakiej sytuacji tu mowa. Takie słowa jak „czuję się jak powstała z martwych, i widzę że czekano na mnie, nigdy nie zastanawiałam się, jak to jest żyć w ukryciu, lecz wiem że jesteśmy niezniszczalni” czy „przywlokłam swój tonący okręt z powrotem do brzegu” dają nam jasny obraz emocji Hayley po przejściach z przełomu 2010/2011.
Reasumując, utwór spełnia wszystkie warunki na dobry pierwszy singiel po długim niebyciu zespołu. Jest przebojowy, chwytliwy – a ja nawet zaryzykuję stwierdzenie, że powstał następca hitu Misery Business. Niecierpliwi fani w ostatnich dniach jak mantrę powtarzali znane wcześniej zdanie z refrenu „If there’s a future, we want it now!”. Ta przyszłość właśnie nadeszła, i zapowiada się bardzo obiecująco.
Kawałek mi się podoba, choć Paramore dotychczas kojarzyło mi się z taką lekko przebijającą nutą melancholii.
Bardzo fajnie to napisałeś, bez wpadania w dziką panikę, tylko spokojne podejście do sprawy. Zgadzam się ze wszystkim. Gitary bardzo mi się podobają, w końcu coś innego ,a z drugiej strony trochę przypominającego AWKIF – na plus! Niestety po perkusji spodziewałam się trochę więcej, ciężko przebić taką bestię jaką jest Zac.
Podoba mi się też, że w końcu producent nie narobił jakichś strasznych dziwactw z głosem Hayley, nie brzmi już tak słodko jak np. na bne. Chociaż przy pierwszym przesłuchaniu miałam wątpliwości czy to Hayley czy Gwen Stefani (zwłaszcza w pierwszej zwrotce).
Podniesienie w trakcie i tuż przed refrenem każe mi podejrzewać, że ten singiel świetnie sprawdzi się na koncertach. Zobaczymy, ja zawsze dawałem Paramore spore fory, bo gdzieś tam podskórnie czuję ich potencjał, po który oni z jakiegoś powodu nie sięgają – i mam nadzieję, że nie jest to jedynie potencjał Farro (wyszły już te rzeczy pozaParamorowe, które miał nagrywać?). A ten utwór brzmi nieco dojrzalej od poprzednich ich dokonań – dołączę się do opinii, że No Doubt słychać mocno;)