Madame X – Madonna wędrowniczka

Madame X – Madonna wędrowniczka post thumbnail image

Kim w XXI w. jest Madonna? To pytanie wraca jak bumerang od jakiejś dekady przy każdej zbliżającej się premierze nowej płyty Królowej Pop. Chociaż nawet to określenie podlega dyskusji, bowiem przed jakąkolwiek Królową powinniśmy czuć jakiś respekt. Tymczasem Madonna (nie tylko w mediach) od lat spotyka się ze ścianą ageizmu i seksizmu, bo ma czelność robić to co się jej zwyczajnie podoba. I to nie jest najczęściej krytyka twórczości, tylko krytyka tego że skończyła już 60 lat. Tak nijakie płyty jak Hard Candy czy MDNA dawały powody do kpin, ale śmiem wątpić że to ich mierna zawartość jest powodem, dla którego nowej Madonny nie słyszy się w radiu.

No dobra, skończmy już ten przydługi wstęp: to kim w 2019 roku jest Madonna? Odpowiedź mamy od dawna już na dłoni – jest artystką stale poszukującą. Bo zarzucić można jej naprawdę wiele, ale na pewno nie stanie w miejscu. Udowadniają to nie tylko albumy, ale też wszelaka działalność pozamuzyczna. Aktorstwo, reżyseria, działalność charytatywna, swego czasu nawet pisanie bajek dla dzieci. Madonna w XXI wieku to kobieta wędrowniczka.

Najnowsze Madame X to nic innego jak kolejny etap tych poszukiwań miejsca Madonny we współczesnym świecie, gdzie już nie ona rządzi na listach Billboardu. A te poszukiwania brały wcześniej różne formy – inspiracje erą disco, chwytanie się Timbalanda i Neptunes, powracanie do ojców wcześniejszych sukcesów. Teraz pod wpływem mieszkania w Lizbonie obiecała nam wpływy fado i latino. I tu dotrzymała słowa. Dobrze wiemy, że romanse z muzyką latynoską to nie nowość u Królowej – bo dobrze znamy chociażby La Isla Bonita czy Who’s That Girl. Ale dopiero tutaj one określają kierunek całej płyty. Jednak o ile wcześniejsze eksperymenty były wprost nakierowane na podbijanie list przebojów, tak Madame X nijak nie było na to przygotowywane. Chociaż jest na tej płycie kilka kawałków godnych puszczenia na dyskotece, to tym razem nie umiem pozbyć się wrażenia, że Madonnie nie chodziło tym razem o zdobycie jedynki Billboardu (ale i to się udało).

Od czasów Hard Candy obserwowaliśmy ciągle wyścig Królowej Pop po jak najwięcej uznania publiczności (może też i krytyków, ale tu nie byłbym pewny). Albumy robione pod ówczesne trendy, wielkie trasy stadionowe, różne formy promocji w internecie. Kiedy patrzy się na promocję Madame X, od razu nasuwa się wniosek, że tym razem Madonnie nie zależy na sukcesie. Nie biega od jednej ceremonii nagród do drugiej promując płytę (przed Rebel Heart zaliczyła wszystkie imprezy na czele z Grammy i Brit Awards). Nie widujemy jej ciągle w telewizji. Nie mamy zapowiedzi spektakularnej trasy koncertowej i wielkich show promujących (poza jednym na Eurowizji). Tym razem mamy Krolową Pop, która nie goni za wielkimi rzeczami, a zamiast tego robi album pod własne fascynacje, a trasę koncertową zagra w teatrach.

Za to jednego wstrętnego nawyku Madonnie nie umiem wybaczyć, a którego ona nie chce się pozbyć. Chodzi o zapraszanie do duetów młodszych kolegów/koleżanki z branży, którzy aktualnie są bardziej na topie, byle tylko ich obecność zachęciła młodszą publikę do zainteresowania się Madonną. Bo przecież dobrze wiemy jaki jest cel takich zabiegów. Począwszy od Timberlake’a, Kanye Westa i Nicki Minaj do najnowszego pokolenia raperów i piosenkarzy latino-popu obecnych na Madame X. I najczęściej są to goście, którzy nic swoim udziałem nie dodają do utworów (no dobra, nie licząc 4 Minutes z Timberlake’m). I mam jej to za złe przede wszystkim dlatego, że przez długie lata umiała doskonale sama sprzedawać swoją muzykę.

Madame X to chaos, eksperyment i czysta definicja Madonny w XXI wieku. Kobiety, która stale poszukuje środków wyrazu w dzisiejszej muzyce, kobiety która z jednej strony chce się ścigać na listach przebojów, z drugiej jest świadoma tego, że nie musi tego robić. Konsekwencją tego są właśnie takie albumy jak Madame X, wcześniejsze Rebel Heart i wszystkie ostatnich z dwóch dekad. Jednak dopiero teraz mamy Madonnę, która udowadnia, że nie interesują jej trendy i zwyczajnie robi swoje. Bo wcześniej nijak nie dało się w to uwierzyć.

I na koniec dodam , to co odpowiadałem na quasi-krytykę teledysku do Medellín (która opierała się na argumentach a’la „Madonnie nie wypada czegoś robić”) – kilka lat temu padła fraza „bitch I’m Madonna!”. I to powinno wystarczyć za wszystko. To ona zainspirowała wszystkie twoje dzisiejsze ulubione wokalistki pop (świadomie lub nie) i wyważyła im drzwi w tym biznesie. To ona jest warta więcej niż wszyscy uczestnicy ostatniej Eurowizji, na której zaśpiewała gościnnie. To ona po 30 latach od wydania Like a Prayer może robić sobie co się jej zwyczajnie podoba. Może wam się ona nie podobać muzycznie, ale nie macie najmniejszego prawa odmawiać jej prawa do robienia czegokolwiek. Bo ona może już robić wszystko. To jest właśnie Madonna, to jest właśnie Madame X.

PS. Bardziej wnikliwą recenzję albumu popełniłem dla Wyspa.fm, gdzie serdecznie zapraszam.