To były zajebiste 3 miesiące. Pełne ciężkiej i intensywnej pracy, stresu, różnie kolorowych ludzi, ale też – co dla mnie najważniejsze – pełne rock’n’rolla! Takie było moje Hard Rock Cafe w Gdańsku.
Mój pierwszy raz z tą restauracją przeżyłem w Warszawie – 2010 rok, grudzień, a zabrał mnie tam Palp Fikszyn kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Przestąpiłem jeden próg i pierwsze co mnie uderzyło to ta niemożliwie wszędobylska muzyka. Może wtedy byłem mało doświadczony przez życie, ale takiego namacalnego rock’n’rolla nie przeżyłem nigdy wcześniej. Walnęły mną te pamiątki na ścianach, puszczana muzyka – od Depeche Mode po Macy Gray. Siedząc tam z Palpem gadaliśmy zresztą głównie o muzyce i wybieraliśmy się zaraz na koncert Hey’a. Już wtedy ta knajpa wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Rok z hakiem później, kiedy już mieszkałem w Trójmieście, wygrałem bilet na koncert Olafa Deriglasoffa tam – nie żałuję tej jazdy pociągiem za ostatnie pieniądze, bo było fantastycznie. Hard Rock Cafe w Krakowie zdarzyło mi się również odwiedzić w międzyczasie parę razy, gdzie po prostu przyłaziłem poczuć atmosferę tego miejsca i tego wszędobylskiego rock’n’rolla.
A pod koniec sierpnia dołączyłem do ekipy Hard Rock Cafe Gdańsk.
Kiedy dotarły do mnie informacje o tym że w Gdańsku otwiera się Hard Rock Cafe, naszła mnie myśl że fajnie byłoby tam pracować i przy okazji wrócić wreszcie do Gdańska. Kiedy przyjechałem wreszcie do Trójmiasta w sierpniu na See Bloggers, wykorzystałem to jako okazję do szukania pracy. Zanosiłem/wysyłałem CV tu i tam – między innymi właśnie do HRC.
Zapytacie pewnie, co takiego ma w sobie HRC że koniecznie chciałem tam być? Przecież całe Trójmiasto pełne jest różnych klubów muzycznych, z długim stażem na trójmiejskim rynku, z wcale nie gorszym klimatem, a ja uparcie chcę iść do „ekskluzywnej sieciówki”, jak ktoś mi kiedyś powiedział. Nie ukrywam, zaważyły na tym predyspozycje zawodowe – w klubie można być barmanem (odpada), bramkarzem przy wejściu (również odpada) albo wieszającym kurtki w szatni (dziękuję, postoję). Hard Rock Cafe dało mi większy wybór przy słuchaniu niezłej muzyki. Tak, takie mam priorytety. Szczerze mówiąc, nie planowałem że skończę jako kucharz… ale mój szef kuchni tak trochę zdecydował za mnie.
A teraz do rzeczy – co mi dały te 3 miesiące w Hard Rock Cafe?
-stabilizację, której tak strasznie mi brakowało przez ostatnie miesiące,
-dzięki siedzeniu na kuchni zachciało mi się gotować na co dzień,
-przekonałem się jak zajebiście się pracuje przy Metallice, Macklemore i Britney Spears,
-polubiłem Arctic Monkeys i Lights, ale znienawidziłem Nico & Vinz,
-poznałem naprawdę genialnych ludzi, z którymi naprawdę żal mi się było rozstawać,
-przekonałem się że po 10 godzinach siedzenia na korytarzu pociągowym też da się pracować z samego rana,
-przeżyłem sprawdzian wytrzymałości nerwów, które są już chyba ze stali,
-Grand Opening Party, które było – bez skrępowania to mówię – najbardziej ekstremalną przygodą mojego życia.
Pewnie teraz nasuwa się u wielu z was pytanie „skoro tak mi tam było zajebiście, to czemu stamtąd odchodzę?”. W najprostszym skrócie – mój tegoroczny przyjazd do Trójmiasta miał być pewną ucieczką od przeszłości, która nawet tutaj mnie dogoniła. Rękami i nogami się starałem żeby było dobrze. Udaje mi się zostać w Trójmieście – ale musiała być tego cena. I dlatego z bólem opuściłem Hard Rock Cafe.
Moi koledzy z (dawnej) pracy pewnie to przeczytają, więc to zdanie kieruję do nich: DZIĘKI ZA WSZYSTKO!
(pisane przy słuchaniu „Love & More…” Edyty Bartosiewicz)
Do zobaczenia jeszcze nie raz kochany Rudzielcu :) :*
Co teraz?