Agencje koncertowe pomalutku wykładają na stół letnich festiwali swoje króle, damy, asy i walety. Mimo że dopiero co wiosna zaczęła ogarniać temat, to tegoroczne lato (już po raz kolejny) zapowiada się bardzo gorąco.
Skoro ma być o headlinerach, to najpierw zdefiniujmy to słowo. Headliner festiwalowy to artysta/zespół grający na głównej, największej scenie jako ostatni danego dnia imprezy. Po jego występie na mniejszych scenach mogą odbywać się koncerty (i tak najczęściej jest), ale headliner zamyka występy na scenie głównej – po nim już tam nie występuje nikt, aż do następnego dnia. Jego koncert ma w nas wywołać najlepsze emocje i zostawić nas z myślami „jak cudownie będzie tu wrócić następnego dnia”.
Zatem – jaki jest dobry headliner?
1. Nie jest debiutantem
Rzecz niby oczywista, ale podkreślam ją na wstępie, gdyż wielu wykonawców już ogłoszonych na tegorocznych festiwalach spełnia wszystkie pozostałe warunki, poza właśnie tym. Mimo że w historii polskich festiwali wielokrotnie debiutanci stawali na scenach głównych imprez (za zagraniczne nie dam głowy), to jednak nie dostąpili zaszczytu zamknięcia imprezy. Na to trzeba sobie zasłużyć trochę dłuższym stażem pracy.
2. Nigdy nie wystąpił w Polsce (lub nie wystąpił od dawna)
Tutaj pole do popisu naszych organizatorów jest już coraz bardziej ograniczone (czy to dobrze czy źle – kwestia dyskusyjna). W końcu mieliśmy już na festiwalach Prince’a, Pixies, Blur, Jacka White’a czy The Knife. Ale przecież wciąż można czekać na The Cure, No Doubt czy Bruce’a Springsteena.
3. Jest tuż po premierze nowej (długo oczekiwanej) płyty
3/4 zespołów spod szyldu rocka/alternatywy/indie w zasadzie promują się w Europie tylko na festiwalach, więc lato to dla nich czas największych żniw. Jeśli tuż przed sezonem festiwalowym wydadzą nową płytę, to nic tylko oczekiwać na ich przyjazd, żeby móc nowy materiał usłyszeć na żywo. Dlatego wiadomość o Muse na headlinera OWF tuż po premierze wyczekiwanego Drones tak mocno zelektryzowała, mimo że zespół gościł tutaj już nie raz.
Jeśli się znajduje jakiś, który spełnia wszystkie powyższe warunki – to wtedy jest to idealny headliner. Ale nie jest też powiedziane, że wszyscy którzy nie mieszczą się w powyższe kategorie będą gorszymi. Bo – bądźmy szczerzy – takich wymarzonych już znaleźć coraz trudniej.
Nie sprawdzałem jak jest na innych festiwalach, ale pamiętam, że Open’er nie zamyka dnia headlinerem. Zazwyczaj na mainie jest jeszcze cuś. Może podczas edycji 2015 będzie inaczej.
Dorzuciłbym jeszcze punkt o rozpoznawalności wśród „typowego festiwalowicza”, bo to też ważna sprawa. Headlinerzy promują fest, są na plakatach, więc to głównie na ich barkach spoczywa sprzedaż biletów.
Moją opinię znasz, ale: więcej takich tekstów, mniej recenzji!
Robię co mogę, ale ostatnio brak mi inspiracji.
Zgadzam się ,że to headliner jest tym który ma przykuć uwagę typowego Kowalskiego i zachęcić go do przybycia na dany festiwal, koncert. Często taki zespół jest tym o którym raczej było głośno w ciągu roku, ma nowy album w drodze i akurat premiera pokryje się z koncertem no i stawia się na gwiazdę, która jest raczej bardzo znana niż niszowa. Dla mnie czasami jest to minusem, bo jak przykładowo jeżdżę na Brutal Assault to kapele – te główne potrafią grac nawet o 2 w nocy i nie zawsze chce się czekać.