Patrząc po polskiej blogosferze odnoszę wrażenie, że muzyczny bloger bez chociażby jednej playlisty nie jest kompetentnym blogerem. Np. Kasia z Zapętlone bez przerwy dostarcza nowe składanki, Pan od Muzyki robi comiesięczne podsumowanie, o stale aktualizowanych zestawieniach list przebojów u Muzyko(b)loga nie wspomnę. Naprawdę ciężko mi znaleźć jakiegokolwiek okołomuzycznego pisarza, który co najmniej raz nie opublikowałby i nie podzieliłby się swoją playlistą, przy okazji opisując kulisy jej powstania.
W opozycji do tego, czuję się jak totalny kosmita. Bo ja nie lubię robić playlist. Mało tego – niespecjalnie lubię takowych słuchać.
Dlaczego? Odpowiedź jest na to pytanie jest prosta i w moim wykonaniu brzmi mocno archaicznie.
W zasadzie od początku mojego muzycznego świrowania, nauczyłem się słuchać albumów wyłącznie w całości. W dodatku za młodu zdążyłem nasłuchać/czytać się miliona wypowiedzi muzyków wszelakich zapewniających o spójności, integralności, całościowego odbierania ich najnowszego dzieła. Tak to we mnie nasiąkło, że zwyczajnie nie umiem odbierać pojedynczych piosenek równie mocno, co słuchając ich z całym albumem. Tym bardziej jeśli kilka tych utworów skompilujemy ze sobą w jakiejś składance czy playliście, to wszystkie emocje jakie odczuwam w trakcie słuchania całości krążka, nagle wyparowują.
Oczywiście, że próbowałem z różnymi playlistami. Nawet sam kiedyś próbowałem robić takowe. Nie wiem czy są tu tacy, co pamiętają jak – próbując zmusić się do systematyczności – układałem co miesiąc nową „Playlistę miesiąca”. Koniec końców, układałem takową co dwa miesiące, totalnie nie wiedząc co do czego by pasowało. Kiedy znajomy, prowadzący blog IronFactory, poprosił mnie bym mu zrobił playlistę przy której przebiegnie półmaraton, to się niemało przeraziłem. Ale zrobiłem ją niemal na ostatnią chwilę. Marcin pobiegł z nią na uszach, a ja do końca dnia miałem nerwy czy nie zrzuci na mnie winy za ewentualne niepowodzenie podczas biegu. Ale był zadowolony, uff. Ale nigdy więcej nie podjąłem się zrobienia jakiejkolwiek playlisty na cudzy użytek.
Właśnie wynikła kolejna moja słabość. Mimo szerokiego obeznania muzycznego, totalnie nie umiem ze sobą kleić utworów. Nie potrafię znaleźć wspólnego mianownika do różnych od siebie piosenek. Do utworów z jednej płyty – już tak. Dlatego nie umiałbym zrobić zestawienia kawałków inspirowanych np. muzyką Anathemy, czy coś typu „to się spodoba fanom EDM”. Takie deklaracje to spora odpowiedzialność, a ja na taką też niespecjalnie gotowy jestem.
Ale kilka moich starych playlist możecie zobaczyć na moim Deezerowym profilu. Jeśli coś wam przypadnie do gustu – ucieszę się. Ale za głosy niezadowolenia odpowiedzialności nie biorę.
(pisane przy słuchaniu najnowszych singli Giorgio Morodera)
Coś w tym jest, sam też słucham głównie całych albumów, ale coraz częściej sięgam po playlisty. A jeszcze częściej sam je tworzę.
Ty to już w ogóle wyrabiasz w tym miliard procent normy. Ile już masz Troylist?
78.
Też kiedyś byłem takiego zdania, ale Spotify mnie jakoś zmieniło. Mam totalnie wyjebane, wrzucam co mi się podoba i… o dziwo ludzie to lubią. Szczególnie polecam moje „Radio Kubek” ;)
U mnie też niby ktoś lubił, ale dalej jakoś w to nie wierzę.
Zabawne, bo większość blogerów muzycznych, których regularnie czytam i śledzę playlist nie tworzy :)
Chcę ich przeczytać! :D
To polecam chociażby Ziemię Niczyją albo 1okiem1uchem. albo Polifonię :)
Mimo, że całkowicie Cię rozumiem, lubię słuchać całych album, lubię również tworzyć playlisty i słuchać ulubionych kawałków, ale nie umiem słuchać playlist innych, jakoś to do mnie nie przemawia. ;)
songnevergrewold.blogspot.com
Jestem człowiekiem starej daty :) I o ile od czasu do czasu przeglądam różne playlisty, to swoich w ogóle nie układam. Przywiązanie do całej płyty robi swoje. Czyli nie idę z duchem czasu :)