[Poniższy wpis zawiera spore ilości emocjonalnego ekshibicjonizmu]
Właśnie stuknęło mi 26 lat życia. I po raz pierwszy w tym życiu jestem w stanie powiedzieć szczerze, że lubię to życie. Bo rok temu, kiedy stuknęła mi ćwiartka, jedyne o czym marzyłem w tamtej chwili, to strzelić sobie w pysk.
Człowiek wielokrotnie ma w swoim życiu chwile (krótsze lub dłuższe), kiedy sobie zdaję sprawę, że kilka spraw w swoim życiu, brzydko mówiąc, zjebał. Przypomina sobie te błędy, chciałby je naprawić, pragnie by się potoczyło trochę innym torem. Ale ostatecznie jest zadowolony z tego, co ma teraz i postanawia przed sobą, że będzie się wciąż starał, aby niczego z tamtych złych wspomnień nie przerobić raz jeszcze. A teraz wchodzę ja, z wybitą właśnie 26 na życiorysie. W dniu, w którym robię sobie coroczny rachunek sumienia i co roku dochodzę do tego samego wniosku. Że mam sobie do zarzucenia więcej niż do pochwalenia się.
Mogłem w wieku 16 lat nie być niewdzięcznym i łatwowiernym dzieciakiem, który nie mając powodu obraża się na własnego tatę i z nim nie chce rozmawiać.
Mogłem w technikum bardziej skupić się na nauce, żeby nie musieć poprawiać matury, przez którą pogrzebałem sobie perspektywy na dobre studia.
Mogłem nie wchodzić do kilkunastu banków, żeby się pozadłużać na resztę życia.
Mogłem sam się wcześniej wziąć do pracy, żeby nie grozić rodzinie pozwami sądowymi.
Mogłem mieć trochę więcej oleju w głowie, zanim dałem się rozebrać pierwszemu lepszemu napotkanemu facetowi, z którym relacja była totalną porażką.
Mogłem się bardziej zastanowić, zanim zbyt szybko powiedziałem słowa „kocham cię”, żeby nie nadużywać tego słowa.
Mogłem nie ufać nieodpowiedniemu człowiekowi, przez którego okradłem własną rodzinę, zdemolowałem pokój i uciekłem z domu pokazując wszystkim środkowy palec.
Mogłem nie pakować się do łóżka takiej ilości przypadkowych facetów w tak krótkim czasie, by nie zafundować sobie HIVa.
Mogłem bardziej przyłożyć się do swego pisania/blogowania, żeby dzisiaj móc już mieć lepszy styl i większą radość z muzyki.
Mogłem siedzieć cicho w kwestii mojej orientacji, by nie mieć problemów z narodowcami, grożącymi mi w twarz, że „obiją mi ryj”.
Mogłem nie uciekać bez zastanowienia do Trójmiasta i Poznania, żeby posiedzieć dłużej z własnymi pomysłami i wiedzieć czy to na pewno ma sens.
Mogłem bardziej dbać o wspólne życie z koleżanką, żebym nie musiał uciekać od niej ze wstydem.
Ale w tym roku dostałem jedno. Spokój. Po raz pierwszy czuję, że nie muszę się niczego bać, od niczego uciekać. I czuję, że wreszcie te wszystkie błędy popełnione przez 25 lat przestały już mieć znaczenie, dla tego kim jestem teraz. I przede wszystkim, wiem, że mogłem wam się tutaj z tego nie wyżalać. Ale traktuję to w kategorii przyznania się do własnych win i obiecania poprawy.
I nie składajcie mi życzeń. Zamiast tego, możecie mi wysłać jakąś fajną piosenkę.
I can’t believe you’re 26 with a habit of fueling my fix
Cause you’ve got a mind that is so hell bent on
Fixing me up before I get my coat off
You with those hands that are so hell bent on
Making a mess to suggest you’d think something
Chwyciłeś mnie za serce tym wpisem :) https://youtu.be/Gs9ESP0NXBw