P!nk – wzniecanie rewolucji popem

P!nk – wzniecanie rewolucji popem post thumbnail image

Na showbiznesowe standardy jest trochę za gruba. Do najpiękniejszych nigdy nie należała, zdarzało się jej usłyszeć, że na okładki magazynów jest za brzydka. W początkach kariery farbowała włosy na różowo, a plastikową lalką nie była. Skakała z r&B do wpływów rockowych oraz country, by potem wrócić do korzeni. Bez ogródek śpiewała o tym, że nie znosiła własnego życia – zwłaszcza, kiedy się jej publicznie rozpadało. Alecia Beth More – znana nam jako P!nk wraca do gry i znów śpiewa o tym, że coś się jej nie podoba.

Kiedy P!nk debiutowała na początku lat 2000., miała być konkurencją dla wszelakich kopii Britney Spears i Madonny, które wtedy święciły swoje wielkie triumfy. Konkurencją właśnie, a nie opozycją. Miała wyglądać jak one i brzmieć jak one. I z początku tak było – pierwsze dokonania Różowej były mocno w stylu modnego pop/r&b, na które ona – delikatnie mówiąc – nie miała ochoty. Jedyne co udało się jej przemycić na pierwszej płycie Can’t Take Me Home, to przekaz w tekstach. Przedstawiała się jako silna, niezależna dziewczyna, którą bardziej kręci praca nad sobą niż błyskotki i faceci. Ale samo brzmienie było mocno nijakie. Mimo to, był duży sukces komercyjny. Który pozwolił P!nk się nieco zbuntować.

Z pomocą przyszła sama Linda Perry. A dokładniej, to P!nk ją do tego nieco zmusiła, bo nie dawała jej spokoju dzwoniąc do niej codziennie i nagrywając swoje śpiewanie na jej automatycznej sekretarce. Różowa ostro nalegała na zmianę stylistyki na bardziej drapieżną. Wytwórnia się z niej śmiała, ale pozwolili jej na to, bo liczyli że po porażce – której byli pewni – wróci do nich z podkulonym ogonem. Dziś już wiemy, że tak się nie stało – P!nk trzaskała hit za hitem. Zbuntowała się w pop-rockowym rytmie. Na kolejnych płytach P!nk słychać sporo inspiracji rockiem, country, a nawet punk-popem. Raz nawet wygrała Grammy w kategorii stricte rockowej (za singiel Trouble), a na jednym albumie znalazł się duet ze Stevenem Tylerem z Aerosmith!

Na każdej płycie Różowej – od Missundaztod do The Truth About Love – można wyróżnić co najmniej jeden wielki hit, jeden niecodzienny featuring (na jej płytach udzielali się m,in. Eminem, Lily Allen, Peaches i Nate Ruess), jeden utwór o charakterze erotycznym i jeden feministyczny protest song. Sukces nie zrobił z P!nk łagodnej gwiazdy – pozostała sobą, nie uciekała od trudnych tematów. I nawet te trudne tematy potrafiły przynieść jej wielką popularność. Przykładem jest na to chociażby autobiograficzny hit Family Portait, którego nie trzeba tłumaczyć nikomu. Kiedy rozpadało się jej małżeństwo – zrobiła z tego przebój So What. Jako jedyna na rynku kobiecego pop potrafiła bez ogródek śpiewać o tym, że coś się jej nie podoba (dobra, Madonna też potrafiła, ale tylko epizodycznie). Zapewne też nieprzypadkowo pierwszym singlem z najnowszego albumu jest mocno nacechowany niepokojem i lękiem What About Us, a nagrane 11 lat temu Dear Mr. President dziś może znów wracać na afisz.

Śpiewanie o nieakceptacji społecznej? Żaden problem – hiciory Don’t Let Me Get Me, Raise Your Glass i Fuckin’ Perfect. Kawałki na imprezę? Nieśmiertelne Get This Party Started i God Is a DJ. Ciężkie dzieciństwo? Wzruszające Conversations With My 13-Year Old Self oraz My Vietnam. Podteksty seksualne również były jej specjalnością – nawet jako żona i matka nie pozwalała sobie na pruderyjność. Śpiewała o masturbacji (Fingers), mówiła facetom, że tym razem zostają tylko z własną ręką (U+Ur Hand), prawach kobiety do przyjemności seksualnej (Slut Like You) a także o swoich doświadczeniach z kobietami (Oh My God z gościnnym udziałem Peaches). I obok na tych samych płytach nawiązywała do ciężkiego dzieciństwa i bolesnego rozstania z mężem, do którego szczęśliwie później wróciła, a później spełniła swoje marzenie i została matką.

Obecnie P!nk zbuntowała się… wracając do korzeni R&B/pop. Najnowszy Beautiful Trauma, a także poprzedni The Truth About Love nie mają tyle rockowego pazura jak wcześniejsze dokonania, ale i tak Różowa znajduje w nich swoich zwolenników. Poprzedni album dobrze się sprzedał, prognozy obecnego są bardzo dobre. Ale brzmieniowo to bardziej jak dojrzalsza siostra debiutanckiego Can’t Take Me Home, aniżeli punk-popowego Try This czy mocno inspirowanego country I’m Not Dead.

P!nk swoją karierą udowodniła, że wzniecanie rewolucji i śpiewanie o trudnych sprawach niekoniecznie musi być rockowe i głośne, jak to się często kojarzy. Że rewolucje można zrobić brzmieniem popowym. I to skutecznie.