Albumy 2018 – zaskoczenia, rozczarowania i cała reszta

Albumy 2018 – zaskoczenia, rozczarowania i cała reszta post thumbnail image

Było już o piosenkach, teraz pora coś o całych albumach. Nie wiem jak wy tutaj, ale ja wciąż w wierzę w powstawanie albumów, jako kompletnych, spójnych dzieł. Nieco naiwna idea w erze Spotify, playlist i  dużej rotacji singli w radiostacjach, ale dla mnie muzyk przedstawia się przede wszystkim poprzez album. Album, w którym uda mu się (albo przynajmniej spróbuje) opowiedzieć jakąś historię, zawrzeć swoje przemyślenia, tak by chciało się słuchać od początku do końca, bez wyrywania fragmentu opowieści z kontekstu. Ja wciąż wierzę w albumy, bo w tym roku – chociaż poniższy wpis zaczynam od rozczarowań – udało mi się posłuchać kilku naprawdę dobrych muzycznych dzieł. I, jak zwykle, najbardziej rozczarowały mnie te albumy, na które niecierpliwie czekałem, a najbardziej urzekli ci, których nawet nie planowałem słuchać, lub z góry spisałem na straty. Fajnie mieć świadomość, że muzyka wciąż mnie umie zaskoczyć.

ROZCZAROWANIA

Ewelina Lisowska – 4
Broniłem jej od lat, kiedy cały świat postawił na niej krzyżyk za najbardziej nachalną reklamę w historii Polski. Namawiałem znajomych do słuchania, prosiłem by dali jej szanse, by nie oceniali po samych kawałkach słyszanych w radiostacjach. Niestety, Lisowska tym razem nie dała mi najmniejszych szans do obrony. 4 jest po prostu koszmarne, źle wyprodukowane, a piosenki nawet nie mają potencjału hitowego. Jedyne co mogę o tej płycie dobrego powiedzieć, to że wyleczyła mnie z syndromu sztokholmskiego do Eweliny.

Kylie Minogue – Golden
Kylie Minogue zeszła z dyskotekowego parkietu, założyła kowbojki i weszła robić imprezę do westernowego saloonu. Koncept brzmi całkiem spoko, prawda? Szkoda, że efekt jest bardzo mizerny. Na ten album nikt nie miał pomysłu lepszego niż „pierwsze z brzegu potupajki country podbić elektroniką”. Kylie, lepiej zostaw Nashville daleko i lepiej jedź do Berlina posłuchać porządnego electro. Będzie lepiej.

Brodka – MTV Unplugged
Polskie wydania MTV Unplugged przyzwyczaiły słuchaczy głównie do inwersji, z jaką wykonawcy traktowali swoje utwory akustycznie – wystarczy posłuchać (i zobaczyć – są dostępne bezpłatnie na player.pl) koncertów z tego szyldu od Hey’a, O.S.T.R.-ego czy Kayah, którzy swoje utwory nagrali w zasadzie od nowa. A co zrobiła Brodka ze swoimi utworami? Zupełnie nic. Jej Unplugged jest tak boleśnie poprawne, że wyświechtane zdanie „zmarnowany potencjał” samo ciśnie się na klawiaturę.

Nosowska – Basta
Nosowska w potężnej peruce weszła w rytm ostrych beatów, zarecytowała co jej na wątrobie leżało, pożegnała się frazą „a ja kurwa mam dosyć!” i wyszła. Zostawiając mnie przy tym bez żadnych refleksji i emocji. Bo mowa tu o artystce, której muzyka mnie przez wiele lat definiowała. A to boli, tak na gruncie emocjonalnym.

Limboski – Poliamoria
W kontekście nowego albumu mojego ulubionego barda aż się prosi powiedzieć „co za dużo, to niezdrowo”. Limboski postanowił jednym patentem zrobić cały album jednocześnie co chwila szarżując tonacją. Na dwa-trzy kawałki jeszcze się to sprawdza. Na cały album – niekoniecznie.

Justin Timberlake – Man of The Woods
Chyba najlepszym argumentem niech będzie to, że już dawno zdążyłem zapomnieć, że JT w ogóle wydał ten album. Single totalnie nie angażowały, zapowiedzi nie wzbudzały mojego zainteresowania, a występ na SuperBowl to był szczyt możliwości promocyjnych. A poprzednia płyta JT i przeboje z niej znamy do dzisiaj. A ktoś z was tutaj pamięta o tej najnowszej?

ZASKOCZENIA

Gorillaz – The Now Now
Po tym jak niestrawne wręcz było Humanz, wiadomość o nowej płycie po roku od poprzedniej wcale mnie nie uszczęśliwiła. A tu proszę – zamiast „efektu kompilacji” i przesadnego kombinowania jest funkowy luz, melodie pisane pod potencjalne przeboje radiowe (chociaż niekoniecznie na miarę Clint Eastwood czy Feel Good Inc.). Wiem, że Damona Albarna stać na jeszcze więcej, ale przynajmniej u mnie rozgrzeszył się z Humanz.

Roosevelt – Young Romance
Album tego gościa polecił mi na twitterze Kurtek (polecam obserwować, mnóstwo fajnej muzy u niego) i cholernie mu za to dziękuję. Fantastyczny synth-pop, którego dawno nie słuchałem i od razu mnie urzekł.

Pejzaż – Ostatni dzień lata
Ja pierdolę, co to było. Najlepiej wyprodukowany materiał w tym kraju w minionym roku. Poważnie.

P.Unity – Pulp
W tym przypadku nie wiem czy mogę mówić o zaskoczeniu, jeśli po ich koncercie na Pol’and’Rock Festival wiedziałem, że będzie to co najmniej dobra płyta. Niemniej, dobrze wiedzieć, że jazz eksperymentalny ma się dalej w Polsce lepiej niż dobrze. Jeden z największych faworytów minionego roku.

Ariana Grande – Sweetener
W przypadku Ariany muszę się już przyzwyczaić do reguły, że im gorsze są single, tym lepsza płyta (Into You jest jedynym, chlubnym wyjątkiem). Do dziś nie umiem zdzierżyć No Tears Left To Cry, za to nad kunsztem produkcyjnym całego krążka to aż biję pokłony (Pharrell Williams dalej potrafi w nośne refreny). Co prawda, poszczególne piosenki nie wpadają łatwo w ucho, ale takiej Ariany chcę bardziej niż totalnie nijaką z Problem.

Kali Uchis – Isolation
Przy słuchaniu nie umiałem opędzić się od wrażenia, że gdzieś nad tym albumem czuwał duch Amy Winehouse i Niny Simone. Niby zwykłe soul/r&b, ale takie naprawdę z duszą i rytmem. Jak zza dawnych lat.

CAŁA RESZTA, O KTÓREJ MUSZĘ WSPOMNIEĆ

Arctic Monkeys – Tranquility Base Hotel & Casino
Fakt, że przed premierą płyty nie pokazali światu ani jednego singla był wystarczającym powodem do niepokoju. Poniekąd słusznego. Bo od strony technicznej to nie jest zła płyta, kompozycje są rozbudowane i nieoczywiste, można ten album naprawdę długo zgłębiać na wiele odsłuchań. Tylko czy takiej płyty chcieliśmy od Turnera i spółki? Ja do dziś nie wiem.

Christina Aguilera – Liberation
Czy jest to płyta dobra i godna talentu Christiny? Zdecydowanie tak. Ale czy jest to album, na który warto było czekać aż sześć lat? No właśnie. Z jednej strony takie perełki jak Fall In Line, Sick of Sittin, Maria i Twice, a z drugiej takie koszmarki udające nowoczesne trendy pop jak Accelerate czy Like I Do. Dwa-trzy lata po poprzedniej (która była totalnie bezpłciowa) byłoby to dobre odkupienie grzechów. A dziś? Powrót niekoniecznie godny posiadaczki jednego z najlepszych głosów w mainstreamie i autorki Stripped.

Ffrancis – Off The Grid
Misia Furtak i Piotr Kaliński. Nazwiska, które ludziom bardziej obeznanym w polskiej muzyce powinny wystarczyć za gwarant co najmniej dobrych dźwięków. Płyta z chaosem w definicji, ale… na żywo brzmiała inaczej niż studyjnie.

Rosalie. – Flashback
Z jednej strony, czekałem niecierpliwie. Z drugiej, nie wiedziałem na co mogę się nastawiać, bo single trochę odstawały od pierwszej EPki. Beaty, w których czuć feeling lat 90. robią wrażenie, a potem wjeżdża wers o kanapkach z ogórkiem. Raz mamy mocny popowy refrenik, a potem Rosalie. niebezpiecznie szarżuje z głosem. Co prawda, zdążyłem już wśród swoich znajomych wychwalić ten album na prawo i lewo, ale nie do końca jestem pewien czy stawiam sobie Rosalie. na zbyt wysokim piedestale. A winyl kupiłem niemal od razu.

A pewnie zaraz ktoś zapyta „na jakie płyty czekam w 2019”, to odpowiem – żadne. Bo nie chcę robić już takiego zestawienia w przyszłym roku, by mówić o jakichkolwiek rozczarowaniach. Na 2019 chcę tylko zaskoczeń.